Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. Dobre, bo gorzkie: Polin i Bikont. Za to Gaga swoje ga-ga
W katalogu oscarowych ról ostatnich kilku dekad znalazłoby się parę ważnych nurtów, ale Holokaust byłby na liście tematów wysoko. Potwierdzenie mieliśmy kilka dni temu, kiedy na scenie największych nagród filmowych świata minęli się Adrien Brody, który po raz drugi statuetkę otrzymał za portret ocalałego („Po raz kolejny reprezentuję traumy i reperkusje wojny, systemowej opresji, antysemityzmu i rasizmu” – mówił se sceny), oraz Kieran Culkin opowiadający historię holokaustowej traumy dziedziczonej z pokolenia na pokolenie.
Czytaj też: Oscary rozdane! „Anora” najlepszym filmem roku. „Emilia Pérez” ukarana
Historia na gruzach
W komentarzach do takich scen wraca oczywiście znana prawda o żydowskich emigrantach z Europy Wschodniej budujących w Ameryce wielką branżę filmową. Ale ich dopływ nie skończył się po wojnie, a 1945 r. nie zamknął procesu zbierania bolesnych, traumatycznych doświadczeń. Dla wielu koniec wojny był w Polsce okresem powrotu na gruzy. Dla Żydów – rzeczywistością bez powrotu, którą wypełniały zajęte domy, zniszczone macewy, rozkopane groby, odradzająca się antysemicka emocja, a nawet fala pogromów. Pytaniem czasów było – jak pisze w nowej, opublikowanej właśnie książce „Nie koniec, nie początek. Powojenne wybory polskich Żydów” Anna Bikont – „wyjechać czy zostać”. Bo „jak można żyć na cmentarzu” (to też cytat z książki)? Ten sam fragment historii – często traumatyczny dla Żydów, nierzadko wstydliwy dla ich przedwojennych sąsiadów – dokumentuje otwarta 6 marca wystawa w Polinie: „1945.