Kulturalnie polecamy i ostrzegamy. „Thunderbolts*” w akcji. Jest łubudu, ale i sporo głębi
Czy kogoś jeszcze obchodzą herosi w pelerynach? Po długiej serii komercyjnych sukcesów nie tylko krytycy, lecz nawet publiczność poczuła się znużona ekranizacjami komiksów. Co gorsza, najwyraźniej znużenie odczuli również twórcy, podpisując kolejne pozbawione pomysłu i werwy widowiska. Zdarzały się wyjątki, jednak coraz rzadziej.
Ale w ostatnim czasie coś zaczęło się zmieniać. Jakby producenci przypomnieli sobie, że kino superbohaterskie to nie tylko efekciarstwo, humor i rozpędzona akcja, a oparte na popularnych komiksach filmy i seriale znów mogą być o czymś. A także przypominać, że żądni władzy i pieniędzy złoczyńcy pozbawieni nadludzkich mocy są w gruncie rzeczy straszniejsi niż jakieś kosmiczne zagrożenia. Wystarczy obejrzeć najnowszy serial o Daredevilu, tak boleśnie aktualny politycznie, że wydaje się komentarzem dotyczącym drugiej kadencji Donalda Trumpa (z tym że nawet komiksowy Kingpin jest bardziej przewidywalny niż obecny prezydent Stanów Zjednoczonych).
Czytaj też: 10 najlepszych komiksów roku według „Polityki”. Fenomenalne, wybitne, intymne
Walka z własnymi demonami
„Thunderbolts*” również – i to dość nieoczekiwanie – uderza w poważniejsze tony. Zawiązanie akcji mogłoby stanowić wstęp do typowego kina akcji klasy B (tyle że o znacząco wyższym budżecie). Grupa wyrzutków – podupadłych herosów i zresocjalizowanych złoczyńców, na czele z Yeleną (Florence Pugh) – jest zmuszona zjednoczyć siły przeciwko szefowej CIA Valentinie Allegrze de Fontaine (Julia Louis-Dreyfus).