Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Kultura

Mam coś do wykrzyczenia

O mobbingu na filmówkach. „Przemocowców przerzuca się jak księży po parafiach”

„Mnie interesował taki rodzaj przemocy, w której się gubimy: manipulacja, pogrywanie na ambicji, z relacją jednostka–grupa w tle”. „Mnie interesował taki rodzaj przemocy, w której się gubimy: manipulacja, pogrywanie na ambicji, z relacją jednostka–grupa w tle”. Dynamo Film/Polski Instytut Sztuki Filmowej/Mówi Serwis
Każda metoda przemocowa jest pójściem na łatwiznę – mówi Korek Bojanowski, autor filmu „Utrata równowagi”, nagrodzonego za debiut w Gdyni.
Korek (Wiktor) BojanowskiArchiwum prywatne Korek (Wiktor) Bojanowski

JANUSZ WRÓBLEWSKI: – Czy przemoc psychiczna i mobbing zniknęły już na dobre z polskich uczelni?
KOREK BOJANOWSKI: – Wydaje mi się, że niestety nie do końca. Na pewno wiele zmieniło się na dobre, ale to proces. Dokumentując temat przemocy do swojego filmu, trafiłem m.in. na konferencję „Stop Zmiana” w warszawskiej Akademii Teatralnej. Padało wiele zarzutów, wykładowcy nie potrafili jednak sensownie na nie odpowiedzieć. Okazało się np., że niektórzy z prowadzących, którzy traktowali studentów przemocowo, po zwolnieniu byli zatrudniani w kolejnych szkołach, jak księża przerzucani z jednej parafii do drugiej. Dzisiaj te praktyki ustały, wahadło przekręciło się w drugą stronę. Władze szkół starają się budować bezpieczną sferę, by wyeliminować przejawy opresyjnego podejścia, ale ono i tak się pojawia – na innych zasadach, w białych rękawiczkach, np. w formie słownego szantażu: skoro nie wolno was dotykać, to dla waszego dobra nie będziemy, ale nie wiadomo, czy wam to wyjdzie na dobre.

Dlaczego ofiarom tak trudno o tym rozmawiać?
Zapadła mi w pamięć historia absolwentki łódzkiej filmówki, obecnie rozchwytywanej aktorki grającej w filmach i serialach. W czasie studiów kolega nie partnerował jej należycie w trakcie prób – przynajmniej w ocenie prowadzącego. Zostali na przerwie, wykładowca zaproponował, że zastąpi chłopaka. Zaczął odgrywać scenę i tak się wkręcił, że uderzył dziewczynę w twarz, mimo że nie było tego w scenariuszu. Od razu po tym, co się stało, troskliwie spytał, czy wszystko jest w porządku, ona – w szoku – przytaknęła. Potem poszła jej krew z ust, co uświadomiło jej, do czego właśnie doszło. Postanowiła, że jeżeli to się powtórzy, zgłosi się do rektora. Trzy tygodnie później grupa na zajęciach ponownie ćwiczyła tę scenę.

Polityka 20.2025 (3514) z dnia 13.05.2025; Kultura; s. 92
Oryginalny tytuł tekstu: "Mam coś do wykrzyczenia"
Reklama