Kulturalnie polecamy i ostrzegamy: Superman powraca. Jest jeszcze nadzieja dla herosów
Najsłynniejszy superbohater świata po raz kolejny wlatuje na ekrany kin. „Superman” Jamesa Gunna to – obok „Fantastycznej czwórki”, która będzie miała premierę za dwa tygodnie – najważniejsza tegoroczna ekranizacja komiksów. W rywalizacji filmów opartych na tytułach z największych wydawnictw do tej pory zdecydowanie górą był Marvel. Dzięki nowemu filmowi o Człowieku ze Stali DC Comics może złapać drugi oddech.
Czytaj też: „Jurassic World” i inne dinozaury, czyli weekend z prehistorią
Superman, wróg ludzkości?
Wszyscy wiemy, kim jest Superman. A James Gunn wie, że wiemy. Nie potrzebuje zbędnych wprowadzeń, długiej ekspozycji, wyjaśnień. Wystarczy kilka zdań prologu i widzowie zostają od razu wrzuceni w środek wydarzeń: Superman (David Corenswet) od kilku lat mieszka w Metropolis, jako Clark Kent pracuje w gazecie „Daily Planet”, ma romans z redakcyjną koleżanką Lois Lane (Rachel Brosnahan), która zna już jego sekretną tożsamość. I od dawna jest celem ataków Lexa Luthora (Nicholas Hoult), geniusza i miliardera, od którego nawet Elon Musk mógłby się uczyć, jak być obrzydliwie bogatym i moralnie zepsutym człowiekiem.
Jednak w pierwszej scenie Supermana poznajemy z niecodziennej strony: właśnie dostał największe manto w życiu od nieznanego wcześniej wroga Borawskiego Młota. To zemsta za ingerencję Supermana w wojnę między Borawią i Dżarhanpurem: co z tego, że heros zadziałał w słusznej sprawie, skoro stało się to zarzewiem międzynarodowego konfliktu?