Hip-chłop
Rapowa chłopomania. Za co polski inteligent pokochał fantazję o blokersach?
Naszą popkulturową współczesność definiują filmowi „Chłopi”, książkowe „Chłopki” i „lud”, który najbardziej medialni przedstawiciele humanistyki odmieniają przez wszystkie przypadki. Co prawda nie żyjemy już w młodopolskich realiach, lecz chłopomania zdaje się wciąż powszechną społeczną obsesją. Fiksacją nie tyle na punkcie mas ludowych, ile ukierunkowaną na wyimaginowaną cnotliwość „prostego” bezpretensjonalnego człowieka.
Zaktualizowana figura dobrodusznego chłopa jest jeszcze bardziej uniwersalna niż za Reymonta i Wyspiańskiego. Dziś wcale nie musi reprezentować wiejskiego proletariatu. Wystarczy, że będzie jak ulał pasować do roli szlachetnego barbarzyńcy. Kogoś, kto nie potrafi się odnaleźć na salonach i właśnie dlatego stanowi dla owych salonów niezwykle atrakcyjne wyzwanie: dzikie zwierzę do udomowienia.
Ta chłopomania, jak każdy kulturowy trend, najwyraźniej zarysowuje się w ramach najbardziej popularnych gałęzi sztuki. Jej obecność jest wyczuwalna w dziełach kina, literatury pięknej i naukowej. Jednak naprawdę wyraźnych konturów nabiera w kontekście muzycznym – hip-hopu, czyli nurtu, który od blisko dwóch dekad jest w sensie socjologicznym, politycznym i ekonomicznym naszym ulubionym produktem importowanym, a zarazem czołowym skarbem narodowym.
Czytaj też: Nowe pokolenie raperów
Uliczne wcielenie
Rapowa chłopomania w tradycyjnym „młodopolskim” wydaniu każe inteligentowi z dobrego domu gustować nie w twórcach inteligenckich – felietonowym Łonie czy wychowanym w dobrobycie Macie. To zakładałoby ryzyko konfrontacji – inteligent słuchający drugiego inteligenta opowiadającego o żywocie inteligenta przegląda się w lustrze w najmniej korzystnym świetle.