Lepiej spłonąć czy wyblaknąć? Oto dylemat godny rock’n’rolla i jego bohaterów. Neil Young napisał o tym piosenkę „My, My, Hey, Hey”, uznając, że lepsze to pierwsze. Tekst powstał tuż po śmierci Elvisa Presleya, jednego z jego młodzieńczych idoli, a piosenka wyszła w 1979 r. i rozpaliła jeden z najsłynniejszych sporów w historii rocka. We wrześniu 1980 r. odniósł się do niej John Lennon w rozmowie w „Playboyu”: „Nienawidzę jej. Lepiej odchodzić powoli jak stary żołnierz, niż nagle spłonąć. Nie pochwalam kultu martwego Sida Viciousa ani nieżyjącego Jamesa Deana czy zmarłego Johna Wayne’a – mówił. – Godni szacunku są ci, którzy przeżyli”. Young odpowiedział mu dopiero dwa lata później: „Przetrwanie nie jest esencją rock’n’rolla. Oczywiście grający go ludzie powinni trwać, ale duchem tej muzyki jest mocno płonąć, a nie dogasać w nieskończoność”.
Spór zakończył się już pod nieobecność jednego z bohaterów – i to przewrotną puentą. Lennon został zamordowany w grudniu 1980 r. – i unieśmiertelniony jako jeden z przedwcześnie odebranych nam bohaterów muzycznej sceny. 14 lat później Kurt Cobain użył frazy z tej piosenki w pożegnalnym liście. A Young dogasa z dużą klasą, ciągle aktywny, przygotowując się właśnie do 80. urodzin.
Kalifornijski sen
Neil Young był bohaterem lat 60., bo wpisał się w ducha epoki.