Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Film

Finał sagi „Gwiezdnych wojen” ma dziurawy scenariusz

Kadr z filmu „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” Kadr z filmu „Gwiezdne wojny: Skywalker. Odrodzenie” mat. pr.
Pisanie o nowych „Gwiezdnych wojnach” jest podwójnie trudne. Po pierwsze, trzeba jakoś unikać spoilerów. Po drugie, nad filmem „Skywalker. Odrodzenie” lepiej się zbyt długo nie zastanawiać, bo można sobie szybko zepsuć zabawę.

Seans finałowej odsłony gwiezdnej sagi był dla mnie raczej źródłem przyjemności niż udręki. Jest w „Skywalkerze” wiele dobrych rzeczy: fantastycznie zrealizowane sceny akcji, parę niezłych żartów, kilka ujmujących (choć nie do końca wykorzystanych) nowych postaci drugoplanowych, sporo przewijających się przez cały film nawiązań do klasycznej trylogii. Ale jednego w tym filmie zdecydowanie zabrakło: trzymającego się kupy scenariusza. „Skywalker. Odrodzenie” przypomina zestawienie sprawdzonych pomysłów i zużytych filmowych klisz zlepionych w całość, która trzeszczy w szwach, a przez fabularne dziury przeleciałby nie tylko Sokół Millennium, lecz nawet imperialny Gwiezdny Niszczyciel.

Nowa trylogia bez spójnej koncepcji

Wiadomo: J.J. Abrams miał przed sobą zadanie niewykonalne: musiał nakręcić film, który zamknie nie tylko trylogię, ale całą dziewięcioczęściową sagę o rodzie Skywalkerów. Film, który będzie satysfakcjonujący nie tylko dla starych fanów „Gwiezdnych wojen”, lecz również dla tych, którzy ten świat zaczęli poznawać dopiero kilka lat temu, wraz z premierą „Przebudzenia mocy”. A na dodatek został do tego projektu włączony dość późno: nad filmem pracował przez dłuższy czas Colin Trevorrow, ale we wrześniu 2017 r. został od produkcji odsunięty, a na jego miejsce ściągnięto Abramsa, który wcześniej sprawdził się przy „Przebudzeniu mocy”.

Reklama