Pisarka Dubravka Ugresić spędzała kiedyś wakacje na adriatyckiej wyspie, sąsiednią, niezamieszkaną, okupowali nudyści. Pojechała tam pewnego dnia i oniemiała. Bo oto – jak opisała później w książce „Czytanie wzbronione” – niemal każde z nagich ciał trzymało w ręku książkę. „Mogły kopulować, ziewać, drapać się po siedzeniu, przeżuwać kanapki wywlekając z nich skórki krajowego salami, chrapać, rozglądać się wokół, mogły, jak powiadam, wszystko. Ale nie, nagie ciała czytały – książkę! Przejęta owym nagim zapałem do literatury, zawstydzona swoją intelektualną podejrzliwością, rozluźniłam się, znalazłam miejsce na ustronnej skałce i mając na uwadze, by nikt nie zobaczył, wyjęłam z torby książkę. Jedyną, którą wzięłam sobie na lato. »Trzej muszkieterowie« – zawsze biorę ją na wakacje”. Ale nie przeczytała ani jednej strony, bo czuła, że zbyt odróżnia się od reszty. Tego lata bowiem wszystkie nagie ciała czytały jedną i tę samą książkę w kilku językach. Było to „Imię róży” Umberto Eco.
Kilka lat później na tej samej wyspie wszyscy czytali książki Coelho. Potem, jak możemy się spodziewać, nastał czas Dana Browna, Mankella, a w tym roku – podobnie jak w ubiegłym – na wszystkich plażach świata, w pociągach i samolotach najpewniej królować będzie trylogia „Millennium” Stiega Larssona.
Dlaczego wszyscy czytają jedno i to samo? Bo myślą, że większość nie może się mylić. W kurortach nadmorskich tłumy leżą na jednej plaży, podczas gdy kilometr dalej jest pusto, chodzą zatłoczonym, popularnym deptakiem, kiedy sąsiednie uliczki są wyludnione. Tłum gwarantuje, że miejsce jest dobre, że książka warta lektury albo przynajmniej trzeba to sprawdzić.