Ziemie Zachodnie: nasz „Dziki Zachód”, kolebka liberalizmu. Początki były trudne
Ta imponująca książka powstała z podwójnej fascynacji: ideą indywidualnej autonomii człowieka i naszymi Ziemiami Zachodnimi i Północnymi (ZZiP) jako matecznikiem liberalizmu, bez którego nie byłoby demokracji w Polsce. Dla autora liberalizm to przeciwieństwo kolektywizmu. Pierwszy stawia na człowieka indywidualnego, kierującego się w życiu własnym niezależnym sądem i sumieniem, drugi na kolektywnego, który czuje się bezpieczny w gromadzie żyjącej według wskazań większości.
Człowiek indywidualny wyrabia sobie podejście do dominujących dogmatów kulturowych, społecznych, politycznych, religijnych. Nie jest obojętny na rzeczywistość, ale potrafi krytycznie ją analizować i kwestionować publicznie to, co uznaje za złe i szkodliwe dla siebie i postępu społecznego.
Polski Dziki Zachód
Tysiące ludzi o takim nastawieniu zaludniały po drugiej wojnie światowej przyznane Polsce ziemie opuszczone przez ludność niemiecką. Osiedlali się na nich nie tylko oni, lecz także ci bardziej „kolektywni”. Przez pierwsze lata ZZiP pod względem socjologicznym, kulturowym, etnicznym były rodzajem „pogranicza”, trochę takiego jak amerykański Dziki Zachód. Stykali się tam ze sobą ludzie pochodzący z różnych regionów Polski, w tym przesiedleńcy z terenów przedwojennej Rzeczpospolitej.
Ponieważ początkowo kontrola państwowa nad tym wielkim obszarem była nikła, podobnie jak słaby był wpływ organizacji religijnych, na czele z Kościołem rzymskokatolickim, działy się tam nagminnie rzeczy dobre i złe i w interakcje wchodzili ze sobą ludzie dobrzy i źli. Wytrzymać tam dłużej i zapuścić korzenie – to było prawdziwe wyzwanie.
„Podróżując po Polsce, miewałem często, przynajmniej do niedawna, wrażenie – pisze autor w przedmowie do polskiego wydania książki (oryginalne ukazało się w amerykańskim wydawnictwie uniwersyteckim) – że wielu mieszkańców poniemieckich Ziem Zachodnich ma pewien kompleks wobec mieszkańców »Polski starej«.