Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Międzynarodowe Czytanie

Fragment książki: „Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość”

Życie w takich czasach oznacza, że z góry przesądzona jest aura niewygody, zamętu i lęku. Powoduje ona, że życie bynajmniej nie sprawia przyjemności, nie koi i nie daje satysfakcji.

Wraz z warszawskim Teatrem Studio redakcja „Polityki” proponuje swoistą alternatywę – lub uzupełnienie – do czytanych podczas Narodowego Czytania „nowel polskich”. Wraz z warszawskim Teatrem Studio redakcja „Polityki” proponuje swoistą alternatywę – lub uzupełnienie – do czytanych podczas Narodowego Czytania „nowel polskich”. Wyboru książek dokonało jury, w którego skład weszli: filozofka Agata Bielik-Robson, pisarka Małgorzata Rejmer, zastępca dyrektora Teatru Studio Tomasz Plata oraz nasi redakcyjni koledzy Justyna Sobolewska i Edwin Bendyk. Jedną z naszych propozycji jest książka „Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość”, której fragment publikujemy poniżej.

***

Okładka książki „Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość”mat. pr.Okładka książki „Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość”

Oto i my: mieszkańcy ery zamętu i rozdźwięku, ery, w której wszystko – lub prawie wszystko – może się zdarzyć, a przy tym nic – lub prawie nic – nie daje się przedsięwziąć z przekonaniem i pewnością, że uda się doprowadzić to do końca; ery, w której skutki gonią za przyczynami, przyczyny starają się tropić swe skutki, a ich sukces jest pod tym względem minimalny i kurczy się coraz bardziej; ery, jak się wydaje, sprawdzonych środków, których użyteczność jest trwoniona (czy też wyczerpywana) w coraz szybszym tempie, podczas gdy poszukiwania czegoś, czym można byłoby je zastąpić, rzadko kiedy udaje się wyprowadzić poza plany i prezentacje – co przynosi osiągnięcia równie imponujące, jak skutki poszukiwań szczątków samolotu malezyjskich linii lotniczych, lot 370.

A zatem jest to również era uporczywych kryzysów instrumentarium [instrumental crisis]. Istnieje kryzys spowodowany separacją – która o mało co nie skończyła się rozwodem – władzy i polityki (to jest: spowodowany dezintegracją głównego i podstawowego spośród wszystkich warunków potrzebnych do podjęcia skutecznego działania, jako że władze wyzwalają się spod kontroli politycznej, podczas gdy politykę straszy i nawiedza niedobór władzy, który przedłuża się w nieskończoność). Kolejny kryzys instrumentarium, który nie tyle dokłada się do tego opisanego powyżej, ile go przebija, to kryzys, który szybko wysuwa się na czoło współczesnych – a najprawdopodobniej również i przyszłych – kłopotów. Jego istotą są zmartwienia, których przysparza zinstytucjonalizowana niesprawność oraz indolencja instrumentalna. Mam tu na myśli niespójność odnotowaną przez niedawno zmarłego Ulricha Becka: fakt, że wrzucenie nas w realia zaawansowanego stanu kosmopolitycznego (uniwersalna, planetarna w swym zasięgu współzależność, interakcja i współwymiana) idzie w parze z dopiero co zrodzoną w bólach kosmopolityczną świadomością (nie mówiąc już o kosmopolitycznym duchu), nie idzie w parze z faktem, że ledwie co skończyła się faza porodowych bólów.

Aby scharakteryzować nasz obecny stan, William Fielding Ogburn uciekłby się do terminu „opóźnienie kulturowe” [cultural lag], który ukuł w roku 1922, by opisać położenie „dzikusów” wystawionych na intensywną, zewnętrzną presję „modernizacji” warunków życia, przy równoczesnej błogiej niewinności, jaką zachowali (ze szkodą dla siebie samych) względem nowoczesnej mentalności i kodu zachowań. Istnieje tu może jednak klauzula dodatkowa: gdzie, jeśli w ogóle, znaleźć współczesny ekwiwalent sytuacji, w której umysł „już nowoczesny” diagnozuje stan „jeszcze-nie-nowoczesny” jako przypadek „opóźniania się”, z perspektywą na udzielenie pomocy opóźnionym, by zrównali się z tymi, którzy ich wyprzedzili? By wrócić na tor główny, lepiej będzie – i trafniej w stosunku do zadania charakterystyki naszego położenia – przywołać Karola Marksa i jego opinię, że my, ludzie tworzący historię, czynimy to z reguły w warunkach, których sami nie wybraliśmy: „Ludzie sami tworzą swoją historię, ale nie tworzą jej dowolnie, nie w wybranych przez siebie okolicznościach, lecz w takich, w jakich się bezpośrednio znaleźli, jakie zostały im dane i przekazane” [Marks 2011, s. 105].

Życie w takich czasach oznacza, że z góry przesądzona jest aura niewygody, zamętu i lęku. Powoduje ona, że życie bynajmniej nie sprawia przyjemności, nie koi i nie daje satysfakcji. Fakt, oferta rynków konsumenckich zawiera szeroki wachlarz środków uspokajających, przeciwdepresyjnych i przeciw-wszech-psycho-schorzeniowych, które obiecują i dostarczają tymczasową – przyjemną i kojącą – ulgę w dolegliwościach psychicznych; owe środki są jednakże przeznaczone do użytku osobistego (oraz wewnętrznego) i nie nadają się do stosowania w rzeczywistościach i realiach poza- lub ponad-osobistych [extra- or super-personal realities], a zatem gdy są konsumowane, sprawiają, że ludzie stają się ślepi na naturę ich położenia, zamiast przyczyniać się do wykorzenienia problemu.

Skoro już przypomnieliśmy sobie, w jakim stanie znajdują się zbiorowość ludzka i jej sprawy, mamy prawo spytać: jak dotarliśmy do tego punktu? Można przedstawić historię rasy Homo sapiens – od momentu, gdy mała grupa jej przedstawicieli przeszła, między rokiem 200 000 a 150 000 p.n.e., z Afryki na Bliski Wschód, gdzie rozpoczęła długi, żmudny proces podboju i zasiedlania reszty globu – jako sukcesywny ciąg rozszerzania poziomu integracji społecznej.

„Prymitywna horda” myśliwych i zbieraczy tamtych czasów nie mogła liczyć sobie więcej niż około 150 członków – tylu protoludzi mogło się wyżywić systemem „korzystać, nie oszczędzać” [from hand to mouth], jedząc upolowaną zwierzynę oraz owoce i orzechy zebrane na terytorium wystarczająco małym, by można było je obejść w ciągu dnia. Gdy wynaleziono rolnictwo – uprawę ziemi i hodowlę – a zatem i sposób na przechowywanie żywności, ludzie byli w stanie zrzeszać się w większe społeczności; przez tysiąclecia i stulecia ich liczebność rosła przy równoczesnym wzroście jakości narzędzi i broni, wydajności pracy i szybkości transportu. Z każdym kolejnym stopniem wzrostu rozdymała się też zawartość kategorii „my i nasze”, przeciwstawiona kategorii „tamtych” – reszty ludzkości, dalekiej lub bliskiej, lecz przypisanej jednemu zbiorowi nieznajomych, obcych, przybyszów, cudzoziemców, słowem: „NIE naszych” – często przedstawianych w sposób stereotypowy jako faktyczni bądź potencjalni wrogowie.

Zygmunt Bauman, „Retrotopia. Jak rządzi nami przeszłość”, Wydawnictwo Naukowe PWN

Przeczytaj inne fragmenty z dwudziestki wybranych przez nas książek »

.mat. pr..
Reklama

Czytaj także

null
Historia

Dlaczego tak późno? Marian Turski w 80. rocznicę wybuchu powstania w getcie warszawskim

Powstanie w warszawskim getcie wybuchło dopiero wtedy, kiedy większość blisko półmilionowego żydowskiego miasta już nie żyła, została zgładzona.

Marian Turski
19.04.2023
Reklama