Gdyby urządzić wśród czytelników POLITYKI plebiscyt, którego celem byłoby wskazanie największych osiągnięć czy najbardziej wpływowych rozpoznań rodzimej humanistyki ostatnich – powiedzmy – 30 lat, wyniki nie byłyby trudne do przewidzenia. Na podium mielibyśmy bez wątpienia Zygmunta Baumana z jego tekstami o trudnej egzystencji w epoce płynnej nowoczesności. Na wyróżnienie zasłużyliby pewnie autorzy, którzy opisywali naszą transformację w kategoriach „modernizacji imitacyjnej”. Sporo punktów zdobyłaby może też Jadwiga Staniszkis ze swoimi esejami poświęconymi tożsamości postkomunistycznej. Ale zwyciężczyni mogłaby być chyba tylko jedna: Maria Janion [laureatka nagrody Kreator Kultury towarzyszącej Paszportom POLITYKI – przyp. red.]. Tuż po 1989 r. ta wielka znawczyni romantyzmu zaskoczyła wszystkich, bezceremonialnie ogłaszając kres dominacji paradygmatu romantycznego w polskiej kulturze. Nie było w rodzimym obiegu kulturowym minionych trzech dekad konstatacji, która mocniej wpłynęła na nasze myślenie.
O co właściwie Janion chodziło? Jaki był sens jej stwierdzenia? Stosunkowo prosty. Na progu ustrojowego przełomu badaczka uznała, że oto wyczerpał się pewien model uczestnictwa w kulturze, dominujący u nas wcześniej przez niemal dwa stulecia. Komentując „Lawę”, filmową adaptację Mickiewiczowskich „Dziadów” wyreżyserowaną w 1989 r. przez Tadeusza Konwickiego, Janion pisała: „Film Konwickiego [...] zapowiedział symboliczne zamknięcie wielkiej epoki w kulturze polskiej, epoki panowania stylu romantyczno-symbolicznego. Od 200 lat kultura nasza organizowała się wokół wartości duchowych, pojmowanych jako symbole polskiej tożsamości, takich jak ojczyzna, wolność, solidarność narodowa. Wraz z przemianami ustrojowymi, gospodarczymi i politycznymi, które mają uczynić z Polski »normalny« kraj demokracji i wolnego rynku, ta osobliwa monolityczność musiała się zachwiać.