Władze miast i gmin muszą zdać sobie sprawę, że to na nich spoczywa dziś odpowiedzialność za kulturę w Polsce – przekonywał Paweł Łysak, dyrektor warszawskiego Teatru Powszechnego, podczas Lubelskiego Kongresu Kultury w 2017 r. Jego teatr znalazł się na linii ognia, gdy Oliver Frljić wystawił tu „Klątwę”. Spektakl wywołał burzę, został okrzyknięty bluźnierstwem, prokuratura wszczęła postępowanie, a najbardziej zmobilizowani antywidzowie spod szyldu ONR i skrajnej prawicy, uzbrojeni w race i kije, ruszyli pod znakiem falangi na teatr, by wymusić zdjęcie go z afisza. Teatr się obronił m.in. dzięki mobilizacji widzów i zdecydowanej postawie ratusza: „Nigdy nie było i mam nadzieję, że nigdy nie będzie w warszawskim ratuszu cenzury. Wolność słowa kończy się tam, gdzie zaczyna się obraza uczuć religijnych kogokolwiek. Natomiast nie decyduje o tym prezydent miasta, tylko sąd” – stwierdził tuż po premierze „Klątwy” Michał Olszewski, wiceprezydent miasta. Inne zdanie wyraziło Ministerstwo Kultury w „komunikacie w sprawie zajść przed Teatrem Powszechnym w Warszawie” z 26 kwietnia 2017 r. Przyznało w nim, że „zna kształt spektaklu »Klątwa« z przekazów medialnych i recenzji”. Ta skromna wiedza pozwala wyrazić ubolewanie z powodu zamieszek, zamiast jednak potępienia przemocy bojówek skrajnej prawicy dostaje się władzom Warszawy – bo to one prowadzą Powszechny, więc gdyby chciały, mogłyby w nim zrobić porządek. A wtedy nie byłoby i rozrób.
Podobnym rozumieniem wolności sztuki wykazał się Minister Kultury i Dziedzictwa Narodowego Piotr Gliński już w pierwszych dniach urzędowania, gdy próbował przy pomocy swych urzędników wpłynąć na samorząd województwa dolnośląskiego, by nie dopuścił do premiery „Śmierci i dziewczyny” we wrocławskim Teatrze Polskim. Ministra i wicepremiera przeraziła zapowiedź, że w spektaklu Eweliny Marciniak wystąpią czescy aktorzy porno. Samego Olivera Frljicia otacza dziś aura klątwy – kto się z nim zadawał lub zadaje, wypada z łask resortu. I tak tegoroczny poznański festiwal Malta nie otrzymał, mimo umowy z Ministerstwem Kultury, dotacji, bo jego kuratorem jest właśnie „prowokator Frljić”. Z kolei bydgoski Teatr Polski nie dostał dofinansowania na Festiwal Prapremier, jedno z najbardziej uznanych wydarzeń teatralnych w Europie. Trudno się jednak dziwić, skoro podczas poprzedniej (i ostatniej) edycji festiwalu skandal wywołał, no właśnie, Oliver Frljić spektaklem „Nasza przemoc i wasza przemoc”. To jednak nie chorwacki reżyser jest problemem dla kultury w Polsce, jest on jedynie symptomem problemu prawdziwego – władzy państwowej przekonanej, że dysponuje demokratycznym mandatem do określania, nawet bez znajomości dzieł, jaka kultura i sztuka jej się podoba, a więc godna jest wsparcia publicznym groszem, a jaka nie, w związku z czym nie powinna gościć w publicznych instytucjach. Tyle tylko, że z budżetu państwa idzie jedynie ok. 20 proc. publicznych pieniędzy wydawanych w Polsce na kulturę. Reszta jest w rękach samorządów, które na ten cel przeznaczają 3–4 proc. swoich budżetów (państwo ok. 1 proc.). Stąd właśnie apel Pawła Łysaka do samorządowców. Czy jednak dyrektor Teatru Powszechnego dobrze lokuje swoje nadzieje? Przecież wspomniany wcześniej Teatr Polski we Wrocławiu, do niedawna jedna z najważniejszych scen w Polsce, dogorywa, bo tak o jego losie zadecydowała władza samorządowa województwa dolnośląskiego. Minister kultury jedynie nie przeszkodził w wyborze nowego dyrektora, a teraz utrudnia jego odwołanie, broniąc czystości procedur. I to nie ministerstwo doprowadziło do zmiany na stanowisku dyrektora wrocławskiego Muzeum Współczesnego. Dorota Monkiewicz, która stworzyła tę instytucję i nadała jej metropolitalny, międzynarodowy sznyt, musiała odejść, a cała prowincjonalna awantura rozegrała się w czasie, gdy Wrocław z dumą realizował program Europejskiej Stolicy Kultury. Teatr Polski w Bydgoszczy, owszem, nie otrzymał pieniędzy na Festiwal Prapremier, ale to nie Piotr Gliński nie przedłużył kontraktu Pawłowi Wodzińskiemu. Gospodarzem sceny jest miasto i to bydgoski ratusz zdecydował o wyborze nowego dyrektora. W efekcie Teatr Polski stracił nie tylko Wodzińskiego, ale i część znakomitego zespołu, która zdecydowała podążyć za swym liderem. W Olsztynie również nie minister kultury odwołał w skandaliczny sposób, tuż przed szczytem sezonu 2017 r., Agnieszkę Kołodyńską, dyrektorkę Miejskiego Ośrodka Kultury. Nie pomogły bardzo dobre oceny tworzonego przez nią programu ani protesty środowisk animatorów w całej Polsce. Prezydentowi do podjęcia decyzji wystarczyły niepotwierdzone zarzuty o mobbing.
Przykłady niepokojące, czy jednak można na ich podstawie wnioskować, jaka jest samorządowa norma w podejściu do kultury? Bardziej systematyczny obraz od lat tworzy kierowany przez Artura Celińskiego zespół programu DNA Miasta, związany z „Magazynem Miasta” i do niedawna z „Res Publicą Nową”. Ranking kreatorów rozwoju kultury miejskiej jest efektem właśnie jego pracy.
***
Autorzy są dziennikarzami POLITYKI.