Halina Ciesielka myślała, że to zatrucie. Po południu poczuła dziwny ból żołądka, mdłości. Zapaliła papierosa, wypiła miętę. Nie osłabło. Z żołądka ból tylko przesunął się do góry. Wieczorem zapukała do córki, bo razem jadły obiad: „Aguś, dobrze się czujesz?”. „Ja dobrze. Ale czy ty się widziałaś w lustrze?” – mówi córka i od razu chwyta za telefon. Twarz Haliny jest biała, usta fioletowe. Gdy nowotarskie pogotowie dojechało do jej domu w Szczawnicy, bolało już tak, jakby ktoś rozrywał Halinie żebra. Z karetki jeszcze ubłagała córkę, by wrzuciła jej do szpitalnej torby papierosy. W szpitalu rozpoznali rozległy zawał dolnej ściany serca. Miała wtedy 68 lat.
Serce kobiety domaga się uwagi mniej zachłannie niż męskie. Amerykanin prof. Michael O. Sweeney w badaniu z 2003 r. przepytał 500 pacjentek po zawale, w wieku 29–97 lat, jak się czuły przez miesiąc przed chorobą. 70 proc. doświadczało nietypowego zmęczenia. Połowa – osłabienia i skrócenia oddechu. 40 proc. miało zawroty głowy. Bardzo nieliczne czuły ból w klatce piersiowej czy drętwienie ręki. Dr Jadwiga Kłoś, od lat zajmująca się chorobami układu krążenia u kobiet, wyjaśnia, że kobiety mają bardzo wrażliwy układ wegetatywny, odpowiadający za pracę narządów wewnętrznych i przemianę materii. Dlatego objawy mogą być nietypowe. Kobiece serca zapadają na zawał równie często jak męskie, mimo że przeciętnie o dekadę później.
Wszystko przez A
Dr Anna Ratajska, psycholog z Kliniki Kardiologii Szpitala Uniwersyteckiego nr 2 CM UMK w Bydgoszczy, zauważa, że kobiety często trafiają na oddział relatywnie później niż mężczyźni, czekając na większe nasilenie objawów. Opóźnienie o 30 minut to bardzo dużo, bo w leczeniu zawału wielkie znaczenie ma tzw. złota godzina. Leczenie rozpoczęte w ciągu 60 minut od pierwszych objawów daje szansę na wyjście z kłopotów bez szwanku. Kobiety jednak ten czas zawzięcie wykorzystują na wywiązanie się ze swoich życiowych ról.
Dr Ratajskiej podoba się film edukacyjny Mayo Clinic, doskonałego ośrodka kardiologicznego w Minnesocie: mama w porannym ferworze serwuje rodzinie śniadanie, poprawia prezentację do pracy i jednocześnie rozpina kolejne guziki biurowej bluzki, coraz bardziej się pocąc. Syn obserwuje matkę i zaczyna jej czytać z telefonu objawy zawału serca. Po wyprawieniu dzieci kobieta, już leżąc na podłodze, dzwoni po lekarza. Gdy słyszy, że będzie za dwie minuty, pyta błagalnie: „A może być za dziesięć?”. I toczy wzrokiem po zabałaganionym salonie, przerażona, że nie zdąży posprzątać. – To kwintesencja tego, jak chorują kobiety. Gdy muszą z czegoś zrezygnować, rezygnują z reagowania na objawy własnej choroby – ocenia psycholog. Albo też ją bagatelizują.
Zmarła niedawno z powodu wrodzonej wady serca prof. Zyta Gilowska, superinteligentna, wykształcona, przez lata paliła jak smok. Analizy amerykańskiej badaczki Rachel R. Huxley wykazały, że papierosy bardziej szkodzą sercom kobiet niż mężczyzn. U pana, który pali 25 papierosów dziennie, ryzyko choroby niedokrwiennej (choroby wieńcowej) rośnie trzy razy bardziej w porównaniu z niepalącym mężczyzną. Paląca tyle samo kobieta jest narażona na wieńcówkę siedem razy bardziej niż rówieśniczka bez nałogu.
W latach 60. XX w. psychologowie w USA wpadli na pomysł, że choroby układu krążenia mogą się wiązać z tzw. wzorem zachowania A – życiem w pośpiechu, dążeniem do osiągnięć, rywalizacją. Przebadano więc menedżerów na wysokich stanowiskach. Po latach zwrócono uwagę, że wzięto pod lupę tylko mężczyzn – siłą rzeczy, bo wysokie stanowiska kierownicze pełnili wówczas niemal wyłącznie panowie. Pominięto też wpływ papierosów, bo niemal wszyscy wówczas dużo palili. Dziś nie ma jasności, czy wzór zachowania A ma dla serca jakiekolwiek znaczenie. Z pewnością można natomiast powiedzieć, że poważne choroby układu krążenia niosą dla kobiet gorsze rokowania. W rok od pierwszego zawału umiera co czwarty pacjent i aż 38 proc. pacjentek. Kobietom też dwa razy częściej drugi zawał przytrafia się pół roku po pierwszym.
Bez ochrony
Pomysł natury na ochronę kobiecego serca uznać można za z gruntu szowinistyczny. Na lata płodzenia i rodzenia wyposażyła je ona w swoisty list żelazny, dzięki któremu bariery i przeszkody życiowe mogą pokonywać bez nadmiernego wysiłku dla układu krążenia. Ten list żelazny stworzyły estrogeny, kobiece hormony, dzięki którym w naczyniach krwionośnych wolniej rozwija się miażdżyca czy stany zapalne, obniża się ciśnienie, stężenie cukrów. Po zakończeniu przydatności reprodukcyjnej natura bez sentymentów hormonalną ochronę jednak cofa. – Zdolność kobiety do prokreacji z biologicznego punktu widzenia kończy się ok. 50. roku życia – podkreśla dr Kłoś. – Po ostatniej miesiączce kobieta pozostaje bezbronna i na ogół całkowicie nieprzygotowana do dalszych trzech dekad, które – średnio – jeszcze ma przed sobą.
W szóstą dekadę wchodzi więc ze wszystkimi uzbieranymi przez lata nadliczbowymi kilogramami, zbyt wysokim cholesterolem i ciśnieniem, z nawykiem palenia, bez nawyku ruchu. Co przez wcześniejsze lata na ogół nie wyrządziło jej dotkliwych szkód.
O ile przez pierwsze 10 lat po menopauzie w organizmie istnieją jeszcze ślady działania estrogenów, o tyle po sześćdziesiątce serce raptownie starzeje się i słabnie.
Po 65. urodzinach słabnie cały organizm, dając pole osteoporozie, chorobie zwyrodnieniowej, depresji. Czynniki ryzyka mogą się rozhulać – miażdżyca postępuje, zaostrzają się stany zapalne. Przez to też, że choroby układu krążenia w późniejszym wieku mają za przeciwnika bardziej wymęczony organizm, poczynają sobie bardziej drapieżnie i przebiegają ostrzej.
Do niedawna kobietom po menopauzie oferowano zewnętrzne dostawy estrogenów w postaci hormonalnej terapii zastępczej – doustnych środków farmaceutycznych. Po latach badań okazało się jednak, że ta terapia przynosi raczej pogorszenie niż poprawę zdrowia pacjentek. Część ośrodków naukowych i firm nie składa broni, szukając bezpiecznej modyfikacji obranego kierunku.
To, że kobiety średnio chorują później niż mężczyźni, nie znaczy, że kłopoty z sercem nie dotyczą młodszych. 30–40-latki zgłaszają się do kardiologów z arytmią, drętwieniem, mrowieniem, osłabieniem, często dlatego, że zestresowany organizm szybciej pozbywa się magnezu i wapnia. W medycznych korporacjach przechodzą rutynowe badania, które zwykle nic nie wykazują. Podpowiedzi czy wskazówek, jak opiekować się własnym sercem, brak.
– Niespełna 30 proc. kobiet ma zmiany miażdżycowe w tętnicach wieńcowych, które są powodem zawału. A jednak do zawałów dochodzi także u tych pozostałych – podkreśla dr Kłoś. Kobiece ciało jest drobniejsze, serca – mniejsze, a naczynia krwionośne – węższe. Bywa, że w tych najdrobniejszych naczyniach dochodzi do uszkodzeń – przez zaburzenia hormonalne, schorzenia, nikotynę. Skutkiem też może być niedokrwienie, ostry zespół wieńcowy, zawał, choć w dużych naczyniach krwionośnych nie widać żadnych zmian. Paradoksalnie, u kobiet przed menopauzą zawał częściej kończy się tragicznie. Jest bardziej gwałtowny. Nawet niewielkie zmiany miażdżycowe mogą prowadzić do nagłego zamknięcia tętnicy (u starszych, chorujących na wieńcówkę przez lata, może wykształcić się tzw. krążenie oboczne, coś na kształt naturalnych by-passów).
Dr Anna Ratajska rozumie pacjentki, które jakby od diagnozy uciekały (pacjentów zresztą też). Bo diagnoza często oznacza konieczność zmian – ogranicza możliwość pracy, zarabiania, pełnienia społecznych i rodzinnych ról. Łatwo popaść w zaburzenia lękowe, błędne koło. Pani dowiaduje się, że musi przejść operację, a za dwa tygodnie komunia córki. Jak tu się dziwić, że chce się to serce wziąć na przeczekanie, jak histeryzującego dzieciaka?
Wyżyć do dna
Zaangażowani lekarze proszą jednak, by kobiety okazały swemu sercu cierpliwość i troskę. By uczyły się nawzajem, że żyją przede wszystkim dla siebie. Doktor Kłoś chce złamać częsty wciąż schemat myślenia, że z menopauzą i końcem możliwości rodzenia życie kobiety się zamyka, że pozostaje już tylko jakoś dokuśtykać do końca. Chodzi o to, by już dziewczynki przyzwyczajać do zdrowego jedzenia, ruchu, niepalenia. A jeśli się nie udało, to trzeba przekonać kobiety tuż po czterdziestce, kilka lat przed menopauzą, by zadbały o rozsądną wagę, mierzyły ciśnienie i pilnowały systematycznych dawek fizycznego wysiłku. Bez szaleństw: wystarczy 2,5 godziny umiarkowanego ruchu na tydzień lub 75 minut intensywnego.
Kampanie społeczne, artykuły w kobiecej prasie, edukacyjne wątki w serialach trafiają do wyobraźni. Przecież chwyciły akcje antyrakowe, różowe wstążeczki, wyznania celebrytów. Czasem zadziałały wręcz przesadnie – świadomość zagrożeń rakiem urosła w Polsce do skali kancerofobii. – Kobiety często uważają, że rak piersi jest dla nich większym zagrożeniem niż choroby układu krążenia, a to nieprawda. Blisko połowa kobiet w Polsce umiera z ich powodu (mężczyzn – 40 proc.) – podkreśla dr Ratajska. Ale też wizje wieloletniego rakowego umierania na raty przerażają. A dotknięci schorzeniami układu krążenia, nadciśnieniem, biorą tabletki i – błędnie – uważają, że są zdrowi. – Mają trudności ze zmianą diety, rezygnacją z alkoholu – dodaje psycholog. – Popijają wieczorem jedną lampkę, dwie i nawet się do tego nie przyznają – zwłaszcza kobiety. Bo to najłatwiejsza droga do relaksu, część stylu życia. Szczególnie jeśli pełni się wysokie funkcje.
Pacjentka Halina jeszcze w szpitalu wyrzuciła wybłagane od córki papierosy do plastikowego kosza w łazience. Ten nowy, darowany po zawale, etap stara się wyżyć do dna. Zamiast – jak wcześniej – pilnować, żeby w domu nikt nie znalazł ani pyłku, woli wypić herbatę na tarasie z widokiem na góry. Chodzi z kijkami, jeździ na medyczne sympozja i spotkania, odwiedza chorych na oddziale. Przekonuje do rzucenia palenia. Tak spłaca swój dług wobec lekarzy, którzy z problemów wyciągali ją w Centrum Kardiologii Inwazyjnej w Nowym Targu, a potem w Krakowie na kardiochirurgii. Myśli o nich jak o najbliższych.