W 1892 r. psychiatra James Crichton-Browne opisał rzekome schorzenie anorexia scholastica występujące u zbyt wyedukowanych dziewcząt, pragnących uprawiać naukę. Takie objawy, jak nerwowość, bóle głowy, utrata wagi, seksualne rozpasanie i nieuleczalne szaleństwo, musiały przestraszyć mężczyzn z rady naukowej Uniwersytetu Jagiellońskiego, bo dwa lata później odmówili posady absolwentce matematyki i fizyki na Sorbonie Marii Skłodowskiej. Na szczęście porażka nie załamała badaczki – została jedyną laureatką dwóch Nobli za osiągnięcia naukowe i ikoną kobiety-uczonej, która dzięki determinacji wybrała naukę i zdobyła w niej najwyższe laury. 7 listopada obchodzimy 150. rocznicę narodzin Polki, która jako jedna z pierwszych poradziła sobie w nieprzychylnym płci pięknej świecie nauki; to dobry pretekst, by przyjrzeć się, jak jest choć z jego dostępnością dla kobiet.
W anorexię scholastica nikt już nie wierzy, kobiet jest w nauce znacznie więcej, ale do równości jeszcze daleko. Tak wynika z badań i statystyk. Weźmy Polskę – studentek mamy nawet więcej niż studentów. Panie świetnie radzą sobie z magisterkami i chętnie robią doktoraty, na drodze do dalszej kariery staje im jednak szklany sufit zbudowany z uprzedzeń i stereotypów. Wśród doktorów habilitowanych jest ich już tylko 35 proc., a wśród profesorów 21 proc., przy czym liczbę tę zawyżają humanistki, biolożki i lekarki, bo w naukach ścisłych zwanych STEM (Science, Technology, Engineering, Mathematics) pań jest zaledwie 14 proc. Jeszcze mniej jest ich w PAN (7 proc.) czy pełniących funkcje kierownicze – dość powiedzieć, że żadne z renomowanych uniwersytetów czy politechnik nie są obecnie prowadzone przez rektorkę.
Matyldy w haremie
Te liczby i tak nie są najgorsze w porównaniu z krajami Europy Zachodniej.