Degradacja amazońskich lasów tropikalnych nie jest oczywiście zjawiskiem nowym. Ale odkąd władzę w Brazylii przejął Jair Bolsonaro – ultraprawicowy ekstremista, homofob i kłamca klimatyczny – katastrofa w dżungli niewiarygodnie przyspieszyła. Najpierw zaczęły szaleć koncerny wydobywcze i branża drzewna. Potem nadeszły rekordowe pożary, spowodowane głównie przez farmerów, wypalających puszczę pod pastwiska dla bydła. INPE, narodowa agencja kosmiczna używająca własnych satelitów do obserwacji stanu środowiska naturalnego w tym kraju, poinformowała latem, że obszar objęty wycinką w Amazonii był o 222 proc. większy niż 12 miesięcy wcześniej.
Czytaj także: Amazonia i hipokryzja świata
Amazonia wkrótce będzie jak step
Najnowsze raporty pokazują jednak coś, co na ludzką wyobraźnię działa dużo mocniej niż suche liczby. Według danych Peterson Institute for International Economics w Waszyngtonie Amazonia znajduje się już teraz w stanie tak katastrofalnym, że lada moment przestanie być samowystarczalna jako ekosystem i zacznie się gwałtownie kurczyć nawet bez ingerencji człowieka. W 2021 r. dżungla może osiągnąć poziom, na którym nie będzie w stanie już wytwarzać wystarczająco dużo opadów deszczu, by samą siebie nawodnić.
Konsekwencją będzie coraz szybsze pustynnienie, zwłaszcza na granicach dżungli. Amazonia będzie samoczynnie, dzień po dniu, zamieniać się w step, na którym bujna roślinność tropikalna zacznie wymierać i ustępować co najwyżej wysokim trawom i pojedynczym zalesionym wyspom. Farmerzy nie będą musieli już wypalać dżungli, bo dżungla będzie się w praktyce wypalać sama.
Ciężko nawet opisać wszystkie konsekwencje autodestrukcji Amazonii. Ograniczenie zalesionej powierzchni spowoduje, że w atmosferze znajdzie się więcej dwutlenku węgla, co z kolei przyspieszy katastrofę klimatyczną na całym świecie. Nie mówiąc już o wielkim wymieraniu gatunków. Zaburzone zostaną też bilanse wodne na kontynencie, bo Amazonka i cały grawitujący wokół niej ekosystem ma bezpośredni wpływ niemal na każdą żyjącą istotę w Ameryce Południowej. Dlatego pustynnienie może przełożyć się na kryzys wodny dużej skali.
Czytaj także: Z Kanału Panamskiego znika woda, a z nią pieniądze
Fatalne skutki wycinki dżungli
Nie wszyscy eksperci wierzą autorce raportu, ekonomistce Monice De Bolle. Większość jest zdania, że wyznaczenie daty punktu, z którego nie ma już odwrotu, na 2021 r. jest zbyt radykalne. Carlos Nobre, brazylijski klimatolog z uniwersytetu w Säo Paolo i jeden z najczęściej cytowanych ekspertów zajmujących się deforestacją Amazonii, zwraca uwagę, że aby założenia De Bolle się sprawdziły, wycinka musiałaby przyspieszyć prawie czterokrotnie w najbliższych dwóch latach. Oznaczałoby to wzrost z 18 tys. km kw. wyciętych od stycznia tego roku do 70–75 tys. km kw. rocznie przez następne 24 miesiące. Zdaniem klimatologa to co prawda mało prawdopodobne, ale nie niemożliwe, biorąc pod uwagę tempo deforestacji i politykę rządu Bolsonaro.
Dla prezydenta Brazylii Amazonia to przede wszystkim ogromne tereny inwestycyjne i kopalnia złota – dosłownie i w przenośni. Odkąd przejął władzę 10 miesięcy temu, praktycznie całą politykę krajową podporządkował obsesyjnej wręcz eksploatacji lasów tropikalnych. Od razu po zaprzysiężeniu zapowiedział wycofanie Brazylii z paryskiego porozumienia klimatycznego, obciął o 95 proc. finansowanie terenowych przedstawicielstw ministerstwa środowiska, zlikwidował narodową agencję ekologiczną. Do tego doszła ogromna liczba nowych koncesji dla firm naftowych i górniczych, które teraz grzebać w amazońskiej ziemi mogą praktycznie bez przeszkód.
Następni w kolejce byli meblarze, przedsiębiorcy z branży papierowej i hodowcy bydła. Tym pierwszym Bolsonaro szybko pozwolił rąbać drzewa, a tych drugich legitymizował przed międzynarodową opinią publiczną jako obrońców tradycji i kultury. Kiedy aktywiści oskarżali farmerów o celowe podpalanie dżungli, prezydent tłumaczył, że „dzieje się to w Brazylii co roku”.
W sukurs przychodził mu minister środowiska Ricardo Salles, który na każdym kroku podkreśla, że rządowa polityka wobec Amazonii jest spełnieniem obietnic wyborczych. W czasie kampanii Bolsonaro zapowiadał, że przyniesie na te tereny rozwój cywilizacyjny i gospodarczy – bez względu na koszty. Trudno mu odmówić konsekwencji.
Apel naukowców: Sadźmy lasy!
Jair Bolsonaro niszczy kraj i planetę
Salles jest postacią równie kontrowersyjną co Bolsonaro. Gdyby oceniać jego decyzje i wystąpienia bez znajomości urzędu, który sprawuje, można by założyć, że jest ministrem nie środowiska, ale finansów, a już na pewno – że jest lobbystą siedzącym w kieszeni wielkich korporacji. Rzadko wypowiada się na tematy związane ze środowiskiem naturalnym, większość czasu poświęcając na spotkania z przedstawicielami przemysłu ciężkiego.
Na początku tego miesiąca odbył tournée po siedzibach gigantów z branży chemicznej i motoryzacyjnej, takich jak BASF, Bayer, Volkswagen i Mercedes-Benz. Jak ujawnił zajmujący się ekologią portal Unearthed, tematem spotkań miały być m.in. decyzje rządu Bolsonaro o zwiększeniu limitów użycia pestycydów na terenie amazońskiej dżungli.
Brazylijski prezydent bardzo nie lubi, kiedy mówi mu się, że niszczy kraj i planetę jednocześnie. Kiedy INPE opublikowała wyniki swoich obserwacji satelitarnych, wpadł w szał i nakazał naukowcom „pokazywać swoje raporty najpierw jemu, a dopiero potem wszystkim innym”.
Z kolei latem dyscyplinował Emmanuela Macrona i innych światowych przywódców, którzy oferowali logistyczną i finansową pomoc w walce z pożarami. Patrząc zatem na politykę Bolsonaro względem Amazonii, śmiało można założyć, że dla lasów tropikalnych najgorsze dopiero nadejdzie, a nawet najbardziej drastyczne scenariusze okażą się zbyt optymistyczne.
Czytaj także: Amazonia staje się cmentarzem obrońców dżungli