Gdy kilka dni temu minister zdrowia Adam Niedzielski przedstawił jesienną strategię walki z Covid-19, napisałem, że prezentuje się na pierwszy rzut oka rozsądnie, ale diabeł tkwi w szczegółach i wielu rzeczy nie da się w ochronie zdrowia zadekretować.
Nie trzeba było długo czekać, by na te właśnie szczegóły – nieuwzględnione w strategii – zwrócili uwagę lekarze podstawowej opieki zdrowotnej. To na nich spadnie teraz, zgodnie z przyjętymi pomysłami, cały ciężar diagnozowania przypadków zakażeń SARS-CoV-2 (do tej pory robili to pośrednio, o paradoksie, konsultanci pracujący przy zapchanych liniach telefonicznych sanepidu oraz lekarze SOR, nie tylko w szpitalach zakaźnych i jednoimiennych). Teraz to lekarz rodzinny będzie musiał różnicować przeziębienie od covidu, zlecać test i dbać o to, by pacjent, który zgłosi się na badanie, nie pozakażał wszystkich w przychodni.
Dziś w resorcie zdrowia silna reprezentacja medyków z podstawowej opieki zdrowotnej będzie starała się wyperswadować ministrowi zapowiedziane rozwiązania i przedstawi swoje racje. Jest ich wiele. Czy zostaną wysłuchani?
Czytaj też: Nowe zasady kwarantanny. Lepiej późno niż wcale
Co na to krajowa konsultant ds. medycyny rodzinnej?
Zarząd Porozumienia Zielonogórskiego oraz Kolegium Lekarzy Rodzinnych twierdzą, że przedstawione w jesiennej strategii propozycje nie były z nimi konsultowane. Sprzeciwiają się zwłaszcza konieczności bezpośredniego zbadania pacjenta z objawami infekcji trzy–pięć dni po teleporadzie, ale jeszcze przed decyzją o wykonaniu testu potwierdzającego lub wykluczającego zakażenie koronawirusem. Lekarze słusznie wskazują, że objawy Covid-19 są często nie do odróżnienia przez telefon ani przy bezpośrednim badaniu i tylko test jest tu rozstrzygający – ich zdaniem powinno się na niego kierować chorego z każdą infekcją, a więc już po zakończeniu samej teleporady, bez wzywania po trzech–pięciu dniach na osobiste badanie.
Przypomnijmy, że zmiana została przyjęta w oparciu o stanowisko zespołu doradczego, na który powołał się minister Niedzielski i w którego wypracowaniu – na co zwrócił szczególną uwagę podczas wspomnianej prezentacji 3 września – brała udział krajowa konsultant ds. medycyny rodzinnej dr hab. Agnieszka Mastalerz-Migas. Czy była w zespole listkiem figowym, by odeprzeć atak lekarzy rodzinnych, że nic „nie było z nimi konsultowane” przed przyjęciem strategii?
Zapytałem o to dziś rano panią konsultant, która przyznała, że uczestniczyła w pracach zespołu, jednak jej głos – jako jedynej reprezentantki lekarzy podstawowej opieki zdrowotnej – nie został wzięty pod uwagę. Mówiąc wprost: została przegłosowana.
– Nie jestem przeciwna badaniom osobistym pacjentów w POZ, gdyż są one konieczne w przypadku wątpliwości – mówi „Polityce” dr hab. Mastalerz-Migas. – Ale jeśli ma to być badanie obligatoryjne, aby móc zlecić test na SARS-CoV-2, gdy objawy są ewidentne, to pomysł chybiony, związany z niepotrzebnym narażaniem innych na zakażenie.
Czytaj też: Czego się spodziewać po nowym ministrze zdrowia?
Koronawirus w gabinecie lekarskim
Najprawdopodobniej inne zdanie w tej kwestii ma krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych, czyli prof. Andrzej Horban. To on stał u boku ministra, gdy w ubiegłym tygodniu prezentowano strategię, i on wygłosił opinię, że w zakres kompetencji lekarza rodzinnego musi wchodzić różnicowanie infekcji na podstawie objawów (grypa, zwykłe przeziębienie, koronawirus?). „A jeśli ktoś się tego boi, to czy powinien być lekarzem?” – wszyscy usłyszeli na konferencji prasowej.
Jak wskazują rozmowy z członkami zespołu, prof. Horban uznał, że teleporada nie wystarczy do zlecenia testu, gdyż „pacjenci mogą kłamać w sprawie zgłaszanych objawów”, i dlatego konieczne jest osobiste zgłoszenie się do gabinetu lekarza rodzinnego. To prawda, że przy dzisiejszej psychozie każdy katar i chrypka mogą być brane za objaw covidu – pytanie, czy zawsze słusznie? – ale skoro można już zdejmować izolację u chorych bez objawów właśnie na podstawie rozmowy telefonicznej, to czy wtedy nikt nie oszuka lekarza, chcąc wreszcie wyjść z domu?
W opinii medyków rodzinnych zmuszanie pacjentów trzeciego–piątego dnia trwania infekcji do przyjścia do poradni POZ naraża nie tylko personel na zakażenie (jeśli później potwierdzi się ono w teście), ale pośrednio także innych chorych. Bo można sobie wyobrazić, że ten sam lekarz rodzinny, który będzie badał osobę z podejrzeniem Covid-19, przyjmie potem pacjenta do szczepienia lub innego, którym bezwiednie przekaże infekcję. Lekarze rodzinni muszą oczywiście respektować zalecenia sanitarne i pracować w warunkach nadzwyczajnego reżimu higienicznego, ale nie będą przez cały dzień przyjmować w gabinetach w kombinezonach, które mają lekarze chorób zakaźnych.
Czytaj też: Już brakuje na leczenie, a będzie jeszcze gorzej
Infekcja „podobna do grypy” czy nie?
Cała ta dyskusja i kontrowersje biorą się z różnego podejścia do koronawirusa SARS-CoV-2 oraz niewystarczającej wciąż liczby przesłanek naukowych, w jakim stopniu mamy do czynienia z infekcją „podobną do grypy”. Strategia jesienna, przyjęta w formule zaaprobowanej przez ministra (najpewniej za radą prof. Horbana), zdejmuje z covidu odium szczególnie niebezpiecznego zakażenia. W myśl tej koncepcji nie będziemy już testować osób bezobjawowych ani utrzymywać dla chorych jednoimiennych szpitali.
Dlatego zrównanie covidu z grypą pociąga za sobą oczekiwanie, że specjaliści medycyny rodzinnej też będą zajmowali się tymi pacjentami do momentu postawienia ostatecznej diagnozy na podstawie testu tak, jak czynią to z dotychczasowymi infekcjami. Ale lekarze patrzą na Covid-19 inaczej – ich zdaniem to prosta droga do częstszego zakażania personelu poradni POZ i wkrótce wszyscy pójdą tam na kwarantannę.
Czytaj też: Wszyscy pójdziemy na kwarantannę?
Minister szuka oszczędności
Różnicowanie covidu od innych przeziębień na podstawie samych objawów jest rzeczywiście karkołomne, jeśli w ogóle możliwe. Główne dolegliwości, które pojawiają się u osób zainfekowanych SARS-CoV-2, to: na początku utrata węchu i smaku, następnie wysoka gorączka, duszność i kaszel. Katar – klasyczny objaw przeziębień – w tym oficjalnym zestawie się nie pojawia, ale medycyna to nie jest proste równanie matematyczne zakończone zawsze tym samym wynikiem – wielu chorych z covidem może mieć i katar. Oraz niższą temperaturę. Najwyraźniej krajowy konsultant ds. chorób zakaźnych, a wraz z nim nowy minister zdrowia, patrzący na wydatki NFZ ze szczególną uwagą (jest wszak ekonomistą, a nie lekarzem), nie chcą dopuścić do sytuacji, by każdego zakatarzonego pacjenta kierować na wykonanie testu. Chodzi więc o oszczędności i o przytomne różnicowanie zagrożenia związanego z covidem.
Po pół roku epidemii nadal specjaliści nie potrafią tego robić i szczerze mówiąc, nie wiadomo, czy kiedyś się tego nauczą. Medycyna nie jest nauką ścisłą i trzeba pogodzić się z tym, że zawsze będzie w niej mnóstwo wyjątków. A kto weźmie za nie odpowiedzialność – minister?
Czytaj też: Przed nami jesień z Covid-19. Na co i kiedy się szczepić?