Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Nauka

COP26. Szczyt ostatniej szansy czy szansy zmarnowanej?

Greta Thunberg dołącza do strajku młodych aktywistów przed COP26 w Glasgow, 29 października 2021 r. Greta Thunberg dołącza do strajku młodych aktywistów przed COP26 w Glasgow, 29 października 2021 r. Victoria Jones / Forum
Naukowcy są już pewni: ludzkość wkroczyła na drogę bez powrotu. Poziom stężenia gazów cieplarnianych nie tylko nie wyhamuje do 2030 r., ale wręcz wzrośnie. Nic więc dziwnego, że rozpoczynający się w Glasgow Szczyt Klimatyczny ONZ COP26 zyskał miano „szczytu ostatniej szansy”.

Alarmuje sekretarz generalny Narodów Zjednoczonych António Guterres, na alarm biją naukowcy i Greta Thunberg wraz aktywistami młodzieżowych ruchów klimatycznych, brytyjska królowa Elżbieta II krytykuje polityków, że podejmują nie dość śmiałe decyzje, do działania w sprawie klimatu wzywa papież Franciszek i przywódcy ruchów religijnych. Rzeczywiście, stawka konferencji stron Konwencji Klimatycznej ONZ ustawiona została bardzo wysoko.

COP26: dwa tygodnie twardych negocjacji

Stawkę tę podkreśla lista gości: na COP26 ma przyjechać prezydent USA Joe Biden w otoczeniu najważniejszych ministrów, będzie premier Indii Narendra Modi, premierzy Kanady i Australii, nie zabraknie prezydenta Francji i kanclerz Niemiec, Unia Europejska obecna będzie w osobie przewodniczącej Komisji Europejskiej Ursuli von der Leyen, honory gospodarza pełnić będzie premier Wielkiej Brytanii Boris Johnson wspomagany przez premier Szkocji Nicolę Sturgeon. Po co przyjeżdżają? Czy rzeczywiście chcą walczyć o przyszłość Ziemi, czy bronić interesów swoich krajów, wykorzystując negocjacje klimatyczne jako nową oś geopolitycznych zmagań?

Zwolennicy realpolitik komentują, że obu perspektyw nie sposób rozdzielić. Mimo globalnej skali wyzwania przywódcy polityczni reprezentują państwa narodowe i ich interesy, a w swych decyzjach uwzględniać muszą zmienne nastroje społeczne oraz niezwykle złożony kontekst tegorocznego szczytu. Zapowiadają się wyjątkowo emocjonujące dwa tygodnie twardych negocjacji. Czy rzeczywiście zależy od nich los świata? I co zdecyduje o sukcesie?

Czytaj także: COP26 w Glasgow. Czy najwięksi truciciele wcisną hamulec?

Gospodarka wraca na dawne tory, emisje rosną

Przypomnijmy, że zawarte w 2015 r. porozumienie paryskie w sprawie klimatu określiło, że dla uratowania Ziemi przed katastrofą należy ograniczyć wzrost temperatury atmosfery do poziomu poniżej 2 st. C w stosunku do okresu przedprzemysłowego, najlepiej, by wzrost ten nie przekroczył 1,5 st. C. By tak się stało, należy jak najszybciej zmniejszyć emisję gazów cieplarnianych, zwłaszcza najważniejszych: dwutlenku tlenu, metanu i podtlenku azotu.

W 2018 r. ukazał się raport specjalny przygotowany przez Międzyrządowy Zespół ds. Zmian Klimatycznych (IPCC), powołane w 1988 r. przez ONZ ciało skupiające naukowców z całego świata. Opracowanie pełniło funkcję dzwonka alarmowego, bo pokazało, co konkretnie należy zrobić, żeby przyjęte w Paryżu cele osiągnąć. W wielkim skrócie: konieczna jest redukcja emisji gazów cieplarnianych o połowę do 2030 r. i osiągnięcie neutralności klimatycznej w perspektywie połowy stulecia. To z kolei oznacza jak najszybszą przebudowę infrastruktury cywilizacyjnej, odejście od paliw kopalnych i znalezienie sposobu na neutralizowanie emisji pochodzących z rolnictwa i produkcji cementu.

Czytaj także: Rolnictwo i hodowla bydła rujnują naszą planetę. Alarmujący raport IPCC

Raport IPCC wywołał szok, bo pokazał, jak niewiele czasu zostało do podjęcia realnej walki z katastrofą klimatyczną, zanim nie pozamykają się okienka szansy. Rzecz w tym, że dwutlenek węgla tylko częściowo jest wychwytywany przez ekosystem, większość tego gazu wytwarzanego przez człowieka pozostaje w atmosferze i będzie w niej cyrkulować przez wiele lat. Każda kolejna tona przyczynia się do wzrostu efektu cieplarnianego i temperatury. I mimo świadomości zagrożenia oraz trwających od dekad negocjacji w ramach konwencji klimatycznej każdego roku emisja dwutlenku węgla zamiast maleć – rośnie.

W konsekwencji, mimo ostrzeżeń raportu z 2018 r., kolejny rok – 2019 – był rekordowy w dziejach pod względem emisji gazów cieplarnianych. 2020 wypadnie lepiej w statystykach, bo dzięki pandemii i wywołanej przez nią recesji emisje dwutlenku węgla zmalały o ok. 6 proc. Problem w tym, że zdaniem naukowców, poczynając od 2020 r., emisje powinny maleć w podobnym stopniu co rok, by osiągnąć cel – zatrzymanie wzrostu temperatury na poziomie 1,5 st. C. Niestety, w 2021 r. gospodarka rozkręcająca się po kryzysie wróciła do starych emisyjnych nawyków.

Zmierzamy w kierunku wzrostu temperatury o 2,7 st. C

Liczne podsumowania stanu spraw przygotowane przed szczytem w Glasgow przez różne gremia eksperckie pokazują jednoznacznie rozjazd między intencjami politycznymi wyrażonymi w porozumieniu paryskim a rzeczywistością. Podstawą porozumienia są dobrowolne zobowiązania państw określające skalę i sposób ograniczania przez nie emisji. Najnowsze podsumowanie tych zobowiązań dla 191 państw (w konwencjach klimatycznych uczestniczy 197) prowadzi do jasnej konkluzji: w 2030 r. zamiast redukcji o połowę nastąpi wzrost o 16 proc. A to oznacza, że świat zmierza w kierunku wzrostu temperatury o 2,7 st. C (co wielu ekspertów i tak uważa za zbyt optymistyczny szacunek).

Taki poziom wzrostów temperatury oznacza katastrofę, co dobrze uprzytomnił raport „Zmiany klimatu 2021: podstawy fizyczne” ogłoszony w sierpniu przez IPCC. To pierwsza część cyklicznego opracowania przygotowywanego co kilka lat w ramach tzw. sprawozdania oceniającego. Najnowsze, oznaczone jako AR6, nie pozostawia żadnych wątpliwości: ludzkość wkroczyła na drogę bez powrotu, choć jeszcze może uniknąć najgorszego. Nabroiliśmy już tak bardzo, że nawet jeśli uda się osiągnąć paryski cel, wiele niebezpiecznych procesów będzie trwać nawet setki lat: wzrost zakwaszenia oceanów, topnienie pokrywy lodowej, wzrost poziomu mórz to tylko kilka zjawisk, z jakimi musimy nauczyć się żyć.

Urealnić zobowiązania klimatyczne

To wszystko jasno określa główne zadanie COP26 i tłumaczy alarmistyczne komentarze. Należy więc urealnić zobowiązania klimatyczne państw oraz ich faktyczne działania, by rzeczywiście emisje gazów cieplarnianych zaczęły maleć, zamiast rosnąć. Na dodatek muszą maleć odpowiednio szybko. To jednak nie wystarczy, walka o klimat musi być sprawiedliwa – to kraje rozwinięte zbudowały swoją zamożność na spalaniu węgla, ropy i gazu, one też są w największym stopniu odpowiedzialne za obecny stan rzeczy.

Muszą więc pomóc krajom rozwijającym się w kosztach transformacji. Dlatego jeszcze w 2009 r. kraje rozwinięte przyjęły zobowiązanie utworzenia specjalnego funduszu, w ramach którego od 2020 co roku miało być dystrybuowane 100 mld dol. Pieniędzy tych ciągle nie widać, a i tak są niewielką kwotą wobec potrzeb. Koszty adaptacji do zmian wywołanych przez kryzys klimatyczny w krajach rozwijających szacuje się na 140–300 mld dol. rocznie w 2030 i 280–500 mld w perspektywie 2050 r.

Czytaj także: Jak uratować klimat i zyski

COP26 trudniejszy przez pandemię

Oprócz tych zadań o znaczeniu strategicznym pozostaje wiele kwestii szczegółowych, które przez dwa tygodnie będą wypełniać czas negocjatorom. Jakie są szanse na powodzenie szczytu? Odbywa się on w niezwykle trudnym czasie. Trwa pandemia, która spowodowała, że na szczycie zabraknie m.in. przedstawicieli niektórych państw wyspiarskich z Pacyfiku. Nie stać ich po prostu na kosztowną podróż i pobyt w Glasgow. To jednak ich głos w Paryżu w 2015 r. miał decydujące znaczenie przy przyjmowaniu celu walki ze wzrostem temperatury na poziomie 1,5 st. C. Pokazywali po prostu, że mniej ambitne podejście oznacza zatopienie ich państw w nieodległej perspektywie.

Pandemia nie oznacza jedynie trudności wynikających z reżimów sanitarnych i związanych z nimi kosztów. Konsekwencje globalnej recesji i kryzysu gospodarczego rozłożyły się nierówno. Kraje rozwinięte odzyskują ekonomiczny wigor i uratowały się przed najgorszym dzięki bezprecedensowym działaniom państw, które uruchomiły gigantyczne pakiety pomocowe dla swych gospodarek. Na takie działania nie mogły sobie pozwolić państwa rozwijające się, w efekcie wpadły w spiralę zadłużenia i wzrostu ubóstwa. To znacznie osłabiło ich zdolność do działań na rzecz klimatu.

Recesja, kryzys energetyczny i interesy państw

Z kolei pakiety stymulacyjne przyjęte w USA, Unii i Chinach w niewielkim stopniu zostały przeznaczone na rzecz proklimatycznej transformacji. Dla polityków priorytetem było powstrzymanie recesji, a wraz z nią bezrobocia i spadku siły nabywczej. W rezultacie odbudowująca się gospodarka wraca na stare tory, co wywołało zarówno wzrost emisji gazów cieplarnianych, jak i liczne zatory. Już od roku trwa „chipmageddon”, czyli kryzys półprzewodnikowy. Koncerny produkujące mikropocesory nie nadążają za rosnącym popytem, co najdotkliwiej odczuwają producenci samochodów zmuszeni do wstrzymywania produkcji – plany zostały zredukowane o miliony sztuk, a czas oczekiwania na nowe auta wydłużył się do wielu miesięcy.

Jeszcze poważniejszym problemem jest kryzys energetyczny wywołany splotem różnych czynników: nierównowagą między popytem a podażą na rynku ropy naftowej, manipulacjami Władimira Putina z dostawami gazu czy błędami zarządzania systemem energetycznym w Chinach. Ceny nośników energii poszybowały w górę, a wraz z nimi strach przed niepokojami społecznymi. Uzasadniony dodatkowo przez nabierającą tempa inflację i wzrost kosztów życia. Nagle wyklęty w imię walki o klimat węgiel znowu stał się atrakcyjny i nawet chwaląca się ekologicznym zapałem Wielka Brytania zapowiedziała przywracanie do życia elektrowni opalanych węglem.

Chiny, które doświadczyły wielkich redukcji dostaw energii, także wstrzymały proces wyłączania węglowych mocy, co wywołało pytania, czy wizja budowy „ekologicznej cywilizacji” ogłoszona przez Xi Jinpinga jest ciągle aktualna.

Ba, niejednoznaczne sygnały płyną ze Stanów Zjednoczonych. Joe Biden szedł do władzy, wskazując walkę o klimat jako jeden z priorytetów swojej polityki. To on także zmienił decyzję Donalda Trumpa, który „wypisał” USA z porozumienia paryskiego. Plany Bidena napotykają jednak na opór nie tylko ze strony republikańskiej opozycji. Również politycy Partii Demokratycznej ze stanów związanych z węglowym lobby stawiają opór przed klimatycznymi ambicjami nowego prezydenta.

Najbardziej zdecydowane stanowisko prezentować ma Unia, która przyjęła Europejski Zielony Ład, strategię ekologicznej transformacji z celem osiągnięcia w 2050 r. neutralności klimatycznej. Po drodze do tego celu w 2030 r. emisje na Starym Kontynencie mają zmaleć o 55 proc. Tyle że szczegóły dojścia do tego pośredniego celu są dopiero negocjowane – propozycja Komisji Europejskiej opisana w pakiecie „Gotowi na 55” budzi duże emocje, a konkretne pomysły na osiągnięcie tak dużych redukcji rozpalają wyobraźnię polityków pytających od razu, jak niezbędne decyzje przełożą się na ceny energii, żywności i inne koszty życia.

Czytaj także: Wybuchowy pakiet Fit for 55. Komisja Europejska chce radykalnej redukcji CO2

Globalna Północ odpowiedzialna za Południe

Ludzkość weszła więc na drogę bez powrotu, która jest także podróżą przez nieznany ocean. Owszem, można posługiwać się naukowymi symulacjami pokazującymi trajektorie wzrostu temperatury, ich rozkład w różnych miejscach świata i konsekwencje w postaci susz, huraganów, powodzi, pożarów lasów, fal upałów. Znacznie trudniej przewidzieć reakcje społeczne i polityczne społeczeństw rozdartych między coraz bardziej naocznymi konsekwencjami kryzysu klimatycznego i skutkami działań podejmowanych w imię walki z tym kryzysem.

Czytaj także: Pożary w Europie. Żywioł goni żywioł, katastrofa katastrofę

W takiej sytuacji warto wczytać się w opracowania agencji wywiadowczych i struktur militarnych. Najnowsze analizy strategiczne NATO i Departamentu Obrony USA jednoznacznie wskazują, że kryzys klimatyczny i jego konsekwencje będą w najbliższych dekadach kluczowym czynnikiem destabilizującym ład międzynarodowy. Czy jednak ostrzeżenia generałów przyspieszą proklimatyczne decyzje polityków?

Szukając odpowiedzi, warto przyjrzeć się doświadczeniom walki z pandemią covid-19. To globalne zagrożenie uruchomiło błyskawiczne reakcje odwołujące się do logiki działania państwa narodowego i jego suwerenności. Nawet w Unii zapomniano wiosną 2020 r. o otwartych granicach, państwa pozamykały siebie i swoich obywateli, walczyły nierzadko w gorszący sposób o sprzęt medyczny i materiały sanitarne, a gdy pojawiły się szczepionki, w pierwszej kolejności zaczęły szczepić swoje społeczeństwa, zapominając o międzynarodowej solidarności. W efekcie najbardziej dotknięte przez pandemię i jej koszty społeczeństwa krajów rozwijających się są ciągle najbardziej wystawione na działanie koronawirusa. W Afryce poziom wyszczepień w przededniu szczytu w Glasgow osiągnął zaledwie 5 proc. I to nie dlatego, że tak mało ludzi chce się szczepić – po prostu szczepionki w pierwszej kolejności trafiają do mieszkańców Globalnej Północy.

Dlaczego inaczej ma być w przypadku kryzysu klimatycznego? Think tank Transnational Institute (TNI) policzył, ile państwa najbardziej historycznie odpowiedzialne za globalne ocieplenie wydają na ochronę swoich granic w porównaniu do realnego zaangażowania w ochronę klimatu w miejscach, gdzie dochodzi do kryzysów pchających ludzi do migracji. Okazuje się, że siedem państw odpowiedzialnych za 48 proc. emisji gazów cieplarnianych od 1850 r. wydaje średnio 2,3 razy więcej na ochronę granic niż na finansowanie działań przeciwko skutkom zmian klimatycznych. W przypadku Kanady ta dysproporcja jest piętnastokrotna.

Szacunki TNI można kwestionować, dobrze jednak ilustrują kluczowy problem. Zmiany klimatyczne będą coraz ważniejszą przyczyną migracji setek milionów ludzi. Najlepszym sposobem ich uniknięcia jest walka z kryzysem klimatycznym oraz pomoc społeczeństwom biedniejszym w tej walce, a także w radzeniu sobie z konsekwencjami kryzysu. Dobrym przykładem jest Madagaskar, którego mieszkańcy nie z własnej winy cierpią suszę – jej przyczyną są zmiany klimatyczne, w konsekwencji jednak ponad milion osób doświadcza klęski głodu.

Warto przyglądać się temu, co będzie działo się w Glasgow przez najbliższe dwa tygodnie, i to nie tylko na salach konferencyjnych. Bardzo ważne będą także działania wokół szczytu podejmowane przez organizacje społeczeństwa obywatelskiego. Z Polski do Szkocji ruszyła mocna delegacja aktywistek i aktywistów zorganizowana przez Młodzieżowy Strajk Klimatyczny przy wsparciu Młodzieżowego Funduszu Klimatycznego Fundacji Batorego. Od wszystkich, zarówno przedstawicieli oficjalnych delegacji, jak i aktywistów, zależy, czy szczyt ostatniej szansy nie okaże się szczytem szansy zmarnowanej.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Społeczeństwo

Łomot, wrzaski i deskorolkowcy. Czasem pijani. Hałas może zrujnować życie

Hałas z plenerowych obiektów sportowych może zrujnować życie ludzi mieszkających obok. Sprawom sądowym, kończącym się likwidacją boiska czy skateparku, mogłaby zapobiec wcześniejsza analiza akustyczna planowanych inwestycji.

Agnieszka Kantaruk
23.04.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną