Rekordowo zimno, rekordowo ciepło, rekordowo sucho. Ocieplenie klimatu ma się u nas świetnie
W poniedziałek 17 lutego nad ranem stacja meteorologiczna w Litworowym Kotle w Tatrach (prowadzona przez Zakład Meteorologii i Klimatologii Uniwersytetu Adama Mickiewicza w Poznaniu) zarejestrowała temperaturę –41,13 st. C. Jest to nowy polski rekord zimna.
Pobił poprzedni sprzed niemal stulecia. Temperaturę –40,6 st. C zarejestrowano w Żywcu 10 lutego 1929 r.
Ten rekord zimna nie jest reprezentatywny dla tatrzańskiej pogody. Litworowy Kocioł jest cyrkiem lodowcowym, obniżeniem terenu otoczonym wysokimi skalnymi ścianami. Jest przez to zacieniony, a chłodne powietrze (cięższe od ciepłego) nie ma stamtąd gdzie spływać.
Litworowy Kocioł to tzw. mrozowisko. Zdarza się, że ujemne temperatury panują w nim nawet w pełni lata.
Do rekordu zimna przyczyniła się wyżowa pogoda. Przy bezchmurnym niebie nocne wypromieniowanie ciepła powoduje inwersję temperatury, która przy powierzchni ziemi spada najszybciej. Zwykle im wyżej, tym chłodniej. Podczas inwersji jest odwrotnie.
Czytaj także: Najlepsze prognozy pogody tworzy AI. W kilka minut i bez superkomputerów
Rekord, ale ciepła w styczniu
Ten nowy polski rekord zimna nie został jeszcze oficjalnie potwierdzony. Jeśli nawet zostanie, będzie lokalną ciekawostką. Nie oznacza, że globalnego ocieplenia nie ma ani że się zatrzymało. Styczeń był najcieplejszym styczniem na świecie.
Według europejskiej agencji Copernicus tegoroczny styczeń był o 1,75 st. C cieplejszy od przeciętnego stycznia z ostatnich 250 lat, czyli w całej epoce umownie nazywanej przemysłową. Oznacza to, że przekroczył umowną granicę 1,5 st. wzrostu temperatury – średnio na całym globie.
Czytaj także: Weekendowa zima
W Polsce było jeszcze cieplej. Jak na początku lutego podało Centrum Modelowania Meteorologicznego IMGW, średnia temperatura powietrza w styczniu tego roku wyniosła w Polsce 2,2 st. C. A to oznacza, że miesiąc ten był aż o 3,4 st. C cieplejszy od średniej wieloletniej dla tego miesiąca. Był zatem bliższy wartościom typowym dla marca, dla którego średnia temperatura w latach 1991–2020 wynosiła 3,1 st. C.
W tym, że styczeń był na Ziemi cieplejszy o 1,5 st., a w Polsce aż o ponad 3 st. nie ma nic dziwnego. Średnia liczona jest dla całego globu, jednak lądy ogrzewają się szybciej od oceanów. Wzrost średnich temperatur jest też tym większy, im dalej od równika.
Na zdjęciach satelitarnych widać na Atlantyku gigantyczny niż rozciągający się od Labradoru po Irlandię. Wirując przeciwnie z kierunkiem wskazówek zegara, niesie olbrzymie ilości ciepłego powietrza z południa. Niebawem dotrze i do nas. W przyszłym tygodniu temperatura przekroczy 10 st. C niemal w całym kraju.
Rekordowo sucho
Na przeważającym obszarze Polski było też sucho. Poza pasem Wybrzeża (gdzie było dość śnieżnie i deszczowo) opady nigdzie nie przekroczyły średniej wieloletniej (z lat 1991–2020). Na przykład w dolnośląskiej Legnicy opady wyniosły nieco ponad jedną trzecią (38 proc.) średniej.
Jak możemy przeczytać na stronie Państwowego Instytutu Geologicznego, stan niżówki hydrogeologicznej obejmuje wszystkie województwa poza czterema: pomorskim, opolskim, śląskim i dolnośląskim. Jednak i tam „lokalnie zwierciadło pierwszego poziomu wodonośnego może układać się poniżej stanu niskiego ostrzegawczego (SNO)”.
Oznacza to, że zasoby wód podziemnych są bardzo ograniczone. A to one stanowią podstawę zaopatrzenia w wodę rolnictwa, miast oraz przemysłu.
Czytaj także: Wisła wyschła i płynie wąską strugą. Nie szkodzi, że pada – susza w Polsce jest faktem
W Polsce jak w Egipcie
Przepływy wody w polskich rzekach są trzykrotnie niższe (na głowę mieszkańca) niż średnia europejska. Mamy też niewielkie zasoby wód gruntowych, jedne z najmniejszych w Europie i mniej więcej takie same jak w Egipcie.
Do tego wyjątkowo nieudolnie zatrzymujemy wody opadowe. Np. w Hiszpanii zatrzymuje się ich siedmiokrotnie więcej.
Częściowo to wynik gospodarki wodnej czasów PRL-u: regulacji rzek i osuszania terenów podmokłych. Częściowo zaniedbań po okresie transformacji, gdy likwidowano rowy i stawy, czyli tzw. małą retencję.
W naszym klimacie to właśnie śnieg i wiosenne roztopy pozwalały na odbudowanie zasobów wód. Deszcze także zwiększają zasoby wód podziemnych, ale znacznie słabiej – większość wody spływa po powierzchni do cieków wodnych.
Nie bez znaczenia jest to, że coraz cieplejsza Arktyka blokuje tzw. cyrkulację strefową i wilgotne masy powietrza znad Atlantyku. Coraz rzadziej możemy liczyć na to, że raz na kilka dni spadnie umiarkowany lub obfity deszcz.
Rosnące temperatury oznaczają zaś zwiększone parowanie – z każdym stopniem ocieplenia o kilkanaście procent.
Czytaj także: Ren, Pad, Loara, Tamiza... Cała Europa dramatycznie wysycha
Z dekady na dekadę coraz bardziej sucho
Do lat 80. ubiegłego wieku susze zdarzały się w Polsce średnio co pięć lat. W tym stuleciu było to już statystycznie co drugi rok. W ostatniej dekadzie zaś praktycznie nie było roku bez suszy w którymś z regionów kraju.
Niespecjalnie nas to martwi, bo padamy ofiarą „przesuwającego się punktu odniesienia” (shifting baseline), czyli po prostu przyzwyczajenia do stanu rzeczy. Dziwi nas ujemna temperatura w styczniu i cieszy centymetr śniegu w lutym.
Jesteśmy jak żaby w stopniowo podgrzewanym garnku. A raczej, biorąc pod uwagę brak wody, jak na stopniowo podgrzewanej blasze do pieczenia. Jeśli w tym roku znów będzie susza, nikogo to już nie zdziwi.
Co musimy robić – wszyscy wiemy. Prócz odchodzenia od spalania paliw kopalnych (co powinno nastąpić do końca dekady) powinniśmy zatrzymywać wodę. Najlepiej na miejscu, w krajobrazie.
Czytaj także: Zmierzamy prosto do suszy. I katastrofy. „Mądra władza mogłaby uratować sytuację”
Jak zatrzymać wodę (za darmo)
Pierwszym krokiem powinno być zrozumienie, że z zasobami wód w Polsce mamy problem. Drugim, że wody podziemne nie powstają w tajemniczy sposób pod ziemią: biorą się z jej powierzchni, ale tylko gdy wody opadowe mają szanse w nią wsiąknąć. Trzecim, że śnieg zimą będzie już rzadkością, więc musimy wodę zatrzymywać, gdzie się da.
Powinniśmy jak najszybciej zaprzestać prac „utrzymaniowych” na rzekach i rzeczkach. Kosztują nas, podatników, miliardy złotych rocznie i prowadzą tylko do usuwania wody z krajobrazu. Uregulowaną rzeką woda szybciej spłynie, a my chcemy tę wodę zatrzymać.
Czytaj także: Magazynują więcej wody niż wszystkie programy rządowe. Za darmo
Najwięcej jej zatrzymamy, jeśli pozwolimy rosnąć lasom, przybrzeżnym krzewom i szuwarom, a rzekom płynąć w ich naturalnych korytach i meandrować, zachowując naturalne rozlewiska i tereny podmokłe. Na razie Wody Polskie robią dokładnie odwrotnie. Szczególną ironią jest, że robią nam wszystkim gorzej za publiczne środki.
Portugalski eksperyment, czyli Tamera się zazielenia
W 2018 r. na łamach Polityki.pl opisywałem, jak z brakiem wody radzi sobie amerykańskie El Paso, oraz niezwykle ciekawy eksperyment przeprowadzony w portugalskiej miejscowości Tamera.
Tamtejszy krajobraz latem 2006 r. przypominał półpustynię. Drzewa usychały, a w studniach brakowało wody. To dlatego, że zimowe deszcze, zamiast wsiąkać w glebę i zasilać wody gruntowe, spływały do najbliższych rzek i strumieni (często powodując podtopienia). Wysuszona gleba latem ulegała stopniowej erozji, a krajobraz pustynnieniu.
Organizacja Global Ecology Institute postanowiła przeprowadzić niezwykle prosty eksperyment. Siłami dwóch setek osób na terenie ok. 130 ha wykopała po prostu rowy i stawy – miejsca, gdzie opady mogą się zatrzymać i skąd będą wsiąkać w ziemię.
Rzeka z niczego
Zrobiono tak, by wprowadzić w życie zasadę „trzech S” – od angielskiego slow, spread and sink (zwolnić przepływ, zwiększyć obszar, zatrzymać). Liczono, że zmiany będą stopniowe i zajmą lata.
Prace zaczęto jesienią 2007 r. Ku zdziwieniu ekologów już w lutym następnego roku przez Tamerę popłynął niewielki strumień.
Wiosną obrósł zielenią, pojawiły się też zwierzęta. Latem okolica była nie do poznania. Autorzy projektu nie przypuszczali, że zmiana może zająć zaledwie jeden sezon.
Przykład przedstawiany jest teraz na wielu międzynarodowych spotkaniach i warsztatach dotyczących zarządzania zasobami wodnymi. Autorzy projektu doradzają (podobnie jak władze El Paso) wielu krajom mającym problemy z wodą.
Zmiana może być prosta. I zająć zaledwie pół roku.