Kwitnie cukrowa turystyka. Polacy ruszyli na zakupy do Niemiec, Węgrzy i Czesi do Austrii, Litwini i Łotysze – do Polski. To my, konsumenci nowej Unii, jako pierwsi ulegliśmy panice i zaczęliśmy gromadzić zapasy. Jarosław Kaczyński kupił nawet dwa kilo. A premier Donald Tusk grozi spekulantom.
Na taki, dość nieoczekiwany, rozwój sytuacji kompletnie nieprzygotowane okazały się sieci handlowe. To, że w pewnym momencie nasze ceny cukru były dwukrotnie wyższe niż w Niemczech, wynikało z niechęci handlu do zawierania z dostawcami długoterminowych umów. – W Niemczech firma handlowa zawiera umowę na rok i przez cały rok kupuje od nas cukier po umówionej cenie 500 euro za tonę – twierdzi prezes polskiej cukrowni, której właścicielem jest koncern niemiecki. – Nasi nie chcieli się wiązać, więc gdy cukier na giełdach poszedł w górę, muszą teraz płacić nawet dwa razy więcej. Żeby uspokoić rynek, cenę ustala się zaporowo. Koncerny mają złote żniwa. Jak jednak wytłumaczyć, że panikarskie nastroje udzieliły się nawet powściągliwym Anglikom?
Towar strategiczny
Co się dzieje? Przecież na świecie cukru nie brakuje, choć jego ceny na giełdach bardzo wzrosły. Wystarczy szybko kupić i sprowadzić, choćby z Brazylii. Tak byłoby z innymi towarami, ale cukier traktowany jest w Unii jako towar strategiczny. Handel nim odbywa się pod specjalnym nadzorem. Nikt nie może, ot tak sobie, sprowadzić cukru spoza Wspólnoty. Musiałby zapłacić cło zaporowe – 419 euro za tonę. Jeszcze niedawno było to więcej, niż wynosiła światowa cena cukru. Teraz za cukier na giełdach światowych płaci się około 800 dol. za tonę, do tego trzeba doliczyć fracht i cło.