Tuż po ataku terrorystycznym na Amerykę w 2001 r. w banku Goldman Sachs powstał raport pod tytułem „Świat potrzebuje lepszych cegieł ekonomii” – na temat nadciągających przetasowań w gospodarce światowej. Główny ekonomista Goldmana Jim O’Neill, nawiązując do słowa cegła (po angielsku brick) ukuł zgrabny termin BRIC, od pierwszych liter nazw czterech państw: Brazylii, Rosji, Indii i Chin, przyszłych, w dość powszechnej ocenie, potęg gospodarczych. To właśnie BRIC miał odgrywać rolę nowej lokomotywy, z czasem zastępując tradycyjną gospodarczą elitę.
W 2000 r. na cztery kraje BRIC przypadało 8 proc. światowego PKB, podczas gdy na G7, czyli USA, Japonię, Niemcy, Francję, W. Brytanię, Włochy i Kanadę, aż 70 proc. Z prognoz Goldmana wynikało, że jeszcze przed 2050 r. BRIC wyprzedzi G7, co wyglądało wówczas na przepowiednię arcyśmiałą. Rychło okazało się, że zmiany w układzie sił rzeczywiście postępują zdumiewająco szybko, co autorom prognoz dodało odwagi.
W 2011 r. Citibank ogłosił własne szacunki, odchodząc od terminu BRIC – wartego jego zdaniem z grubsza tyle, co określenie „siedmiu wspaniałych” – zaciemniającego obraz i utrudniającego analizę. W ocenie Citibanku zmiany na światowej szachownicy mają nastąpić jeszcze szybciej niż w prognozie Goldmana: już w 2020 r. Chiny znajdą się przed USA pod względem PKB, Indie przed Niemcami, a Rosja przed Wielką Brytanią i Francją. W 2030 r. Chiny miałyby mieć PKB o 30 proc. większy niż łączne PKB USA i Japonii, a Indie dwa razy większy niż łączny produkt Niemiec, Wielkiej Brytanii i Francji.
Skład elitarnego klubu BRIC na pierwszy rzut oka lekko zaskakuje. Dwie liberalne demokracje (Indie i Brazylia) i dwie postkomunistyczne oligarchie (Rosja i Chiny).