Krótsza praca nie popłaca
Dzień pracy w Szwecji skróci się do 6 godzin. Dałoby się tak w Polsce?
Szwedzi postanowili sprawdzić, czy pracując tylko przez 6 godzin w tygodniu, można być tak samo wydajnym jak w ciągu normalnego dnia pracy. W tym celu dwa departamenty miasta Geteborg, pod rządami koalicji socjaldemokratów z zielonymi, będą pracowały jeden w krótszym, drugi – w dłuższym wymiarze pracy. Za te same pieniądze. Koalicja założyła, że urzędnicy pracujący krócej będą wydajniejsi.
Eksperyment byłby niezmiernie ciekawy, gdyby zdecydował się na niego pracodawca prywatny. Z pewnością skrupulatnie by policzył, czy pracownicy, opłacani identycznie jak poprzednio, pracują bardziej wydajnie, a więc – zarabiają na swoje wynagrodzenia. W urzędzie takie wyliczenia mogą być niewiarygodne. We Francji, która wprowadzała 35-godzinny tydzień pracy, okazało się, że te rachuby zawiodły. Wzrost wydajności nie zrekompensował mniejszej liczby przepracowanych godzin. Nie znalazła więc naśladowców. Nie sądzę więc, żeby również Geteborg szybko zapoczątkował nową tendencję. Choćby tylko w Szwecji.
Tym bardziej w Polsce. O tym, by w czasach tak dużego bezrobocia dzielić się pracą, dyskutuje się od dawna i nie tylko w Skandynawii. Argumenty „za” wydają się bardzo zasadne. Przymusowe bezrobocie, zwłaszcza gdy od niego zaczyna się zawodową karierę, czyli od razu po skończeniu nauki, degraduje psychicznie. Jest zabójcze zarówno dla tych, którzy są nim dotknięci, jak i dla całego społeczeństwa. Lepiej więc, żeby więcej ludzi pracowało krócej, dzieląc w ten sposób rzadkie dobro, jakim stała się praca, niż żeby część z nas pozbawiona była roboty w ogóle. Zyskają na tym także rodziny, zwłaszcza dzieci, dla których osoby pracujące mają coraz mniej czasu.
To wszystko jest niezmiernie ważne.