Publiczne szpitale przestają leczyć. Z powodu braku lekarzy coraz więcej samorządów zamyka całe oddziały. Pacjenci tracą poczucie bezpieczeństwa. Najboleśniej odczują to chore dzieci. Uniwersytecki Dziecięcy Szpital Kliniczny w Białymstoku, jedyna specjalistyczna placówka dla dzieci na całym Podlasiu, wstrzymał wszystkie operacje planowe. Rodzice, którzy miesiącami czekali na wyznaczenie terminu zabiegu, teraz dowiadują się, że do niego nie dojdzie. I nikt nie jest w stanie powiedzieć, kiedy kontynuowanie leczenia w ogóle będzie możliwe. Prof. Anna Wasilewska, dyrektor szpitala, szuka chętnych anestezjologów, pediatrów, ortopedy, okulisty, specjalisty chorób zakaźnych, ale może być też lekarz dopiero chętny do robienia specjalizacji w tej dziedzinie. I w ogóle zaprasza każdego, kto wyrazi gotowość podjęcia pracy.
Protezy już nie działają
O tym, że będzie problem, w Białymstoku zorientowano się w grudniu. Wtedy jednak nikt jeszcze nie przewidział kadrowego tsunami. Klauzule opt-out, pozwalające na wydłużenie czasu pracy ponad normę, wypowiedziało bowiem w szpitalu zaledwie ośmiu lekarzy i 26 rezydentów. Maciej Olesiński, szef podlaskiego NFZ, w białostockim radiu publicznym wręcz uspokajał, że „generalnie we wszystkich podlaskich szpitalach nie przewiduje się, by po 1 stycznia pacjenci odczuli problem” (…), „Zapewniono nas, że bezpieczeństwo zdrowotne mieszkańców jest zabezpieczone, świadczenia będą realizowane”. Niestety, nie są.
Od stycznia oddział pediatryczny zamknięto także w Giżycku. Dołączył Morąg. Rodzice z chorymi dziećmi szukają pomocy w Ełku, Piszu, Mrągowie. Kolejki do jeszcze przyjmujących lekarzy stają się nieprzyzwoicie długie. Na pomoc mogą liczyć tylko przypadki ostre, zagrażające życiu. Nieleczone przypadki stabilne też w końcu staną się ostrymi.