Czech ma kupować czeskie
Czesi znów straszą embargiem na „polską żywność niskiej jakości”
Scenariusz jest zawsze ten sam. Czesi z triumfem ogłaszają, że wykryli w produkcie polskiego pochodzenia niedozwolone substancje, przypominają szereg podobnych skandali z przeszłości (na czele z solą wypadową w jedzeniu) i grożą wysokimi karami. Teraz wpadli na dodatkowy pomysł. Czeski minister rolnictwa chce karać polskich producentów żółtymi i czerwonymi kartkami. Recydywiści mieliby otrzymywać zakaz eksportu do Czech. To zagrożenie poważne, skoro polskie firmy sprzedają do południowego sąsiada produkty warte ponad miliard euro rocznie.
Czeska nagonka na polską żywność
Oczywiście takie groźby stoją w całkowitej sprzeczności z prawem unijnym, ale kogo to obchodzi w naszej części Europy? Czeski rząd, podobnie jak polski, do Unii podchodzi z przymrużeniem oka. Premier Andrej Babiš co prawda nie poszedł na wojnę z sędziami, ale chciałby dużo większej swobody od wspólnotowych regulacji – na przykład dotyczącej tego, co wolno, a czego nie wolno sprowadzać do Czech. Przez lata to on jako szef holdingu żywnościowego Agrofert był naczelnym wrogiem polskiego jedzenia. Dziś formalnie swojego koncernu nie kontroluje, ale w rzeczywistości walka z polską żywnością wciąż ma dla niego priorytetowy charakter. Zachęca obywateli, aby kupowali produkty lokalne, czyli czeskie, a nie importowane – w domyśle polskie.
Czytaj także: Czechy mają nowego premiera. Ale nie wiadomo, czy to dobrze
Służby kontrolują, Czesi kupują – mimo „niskiej jakości”
Nasi producenci przyzwyczaili się już do ciągłych kontroli, wytykania palcami i odgrywania roli chłopców do bicia.