Ten protest przejdzie do historii, ale nie z powodu swojej skali, tylko przebiegu. Strajki w liniach lotniczych zdarzają się, i to całkiem często, ale mają zazwyczaj zupełnie inny scenariusz. Piloci czy personel pokładowy (czasem i jedni, i drudzy) ogłaszają dzień protestu, przewoźnik odwołuje zawczasu część lotów, a potem obie strony siadają do stołu rozmów. Tymczasem kuriozalny strajk w Locie stał się obiektem drwin i kpin, zwłaszcza gdy naprzeciwko siebie klęknęli prezes przewoźnika Rafał Milczarski i szefowa jednego ze związków zawodowych Monika Żelazik, którą ten sam Milczarski wcześniej wyrzucił z pracy.
Żenujące negocjacje w Locie
W ciągu tygodniowego protestu mieliśmy sceny wręcz żenujące, kiedy szef próbował wręczać protestującym wypowiedzenia, zwolnił dyscyplinarnie 67 osób, kazał płacić związkowcom gigantyczne odszkodowania, aż w końcu został odsunięty od prowadzenia negocjacji. Dopiero mediatorzy z zewnątrz odnieśli pewien sukces i obie strony podpisały ostatniej nocy porozumienie. A to wszystko w Halloween – rodem z taniego horroru.
Czytaj także: LOT ma problemy z dreamlinerami. I wizerunkiem
O co chodzi w tym proteście
Tyle że porozumienie oznacza jedynie powrót do punktu wyjścia, a nie prawdziwy kompromis. Cofnięto dyscyplinarne zwolnienia, do pracy wraca też zwolniona wcześniej Monika Żelazik, związkowcy nie zbankrutują z powodu odszkodowań, a kolejnych strajków ma na razie nie być.