Rynek

Strajk w Locie się zaognia

Strajk pracowników Polskich Linii Lotniczych Lot w Warszawie Strajk pracowników Polskich Linii Lotniczych Lot w Warszawie Dawid Żuchowicz / Agencja Gazeta
Prezes LOT poszedł na zwarcie ze związkowcami – jednak ewentualne zwycięstwo linii w tym sporze będzie pyrrusowe.

Rozpoczęty w ubiegły czwartek strajk dwóch największych związków zawodowych w Locie zapowiadał się na niewypał. Pierwszy dzień protestu przebiegł prawie bez utrudnień dla pasażerów, a grupa protestujących była stosunkowo nieliczna.

Jednak z każdym kolejnym dniem efekty strajku były coraz bardziej zauważalne. Odwołane i opóźnione loty oraz wynajmowane na potęgę od innych linii samoloty wraz z załogami pokazały, że związki zmobilizowały jednak więcej pracowników niż się zdawało. Odczuwalna skala strajku – która zaskoczyła chyba nawet zarząd firmy – doprowadziła do eskalacji napięcia. Prezes Rafał Milczarski postanowił poradzić sobie ze strajkiem tak, jak robił to dotychczas – groźbami i brakiem kompromisów.

Prezes Rafał Milczarski bezwzględny dla strajkujących

W poniedziałek dyscyplinarnie pracę straciło 67 strajkujących osób; według naszych informacji prawdopodobne są kolejne zwolnienia. Milczarski robi też, co może, by utrudnić strajkującym życie – zakazał im m.in. wstępu do biurowca. LOT chce w ten sposób z jednej strony zniechęcić pracowników do kontynuacji lub przystąpienia do strajku, a z drugiej odebrać dwóm protestującym związkom status reprezentatywnych i w zamian rozmawiać tylko ze zdecydowanie bardziej prorządową „Solidarnością”.

Na takiej konfrontacji tracą jednak pasażerowie i sam LOT. Nawet jeśli ostatecznie zostanie osiągnięte, to będzie to zwycięstwo pyrrusowe i na krótką metę. Bez porozumienia utrudnienia i odwołania rejsów mogą potrwać jeszcze wiele dni.

Konsekwentny LOT

Zarządowi LOT nie można odmówić konsekwencji. Od kwietnia, gdy związkowcy zakończyli referendum strajkowe, swoje działania niezmiennie opiera na tej samej linii argumentów. Referendum było nielegalne; nielegalne są też więc wszystkie strajki, a zatem angażujących się w nie pracowników można zwolnić dyscyplinarnie i obciążyć kosztami protestów (które obecnie rosną w tempie geometrycznym z uwagi na odwołania rejsów oraz doraźne wynajmy samolotów od innych spółek). Formalnie jest to spójne.

Milczarski – co nie zaskakuje nikogo, kto zna ekonomicznie neoliberalnego do bólu prezesa Lotu – otwarcie mówi, że nie zamierza przed związkami ustąpić i będzie szedł na konfrontację.

Przepisy nie są jednoznaczne

Czy formalnie ma rację, ocenią sądy. O legalności kwietniowego referendum jeszcze nie przesądziły. Związkowcy twierdzą, że obecny strajk jest legalny, bo LOT zwolnił przewodniczącą jednego ze związków – Monikę Żelazik, a to znosi obowiązek przeprowadzenia referendum. Prawo nie jest w tej kwestii jednoznaczne.

Jednak litera prawa to jedno, a dobro spółki, pasażerów i pracowników to drugie.

Po nas choćby potop

Nawet zakładając – co zdecydowanie nie jest pewne – że LOT ma formalnie rację co do nielegalności strajku, jego obecne działania i sposób ich komunikowania prędzej pogorszą sytuację w spółce, niż ją uzdrowią.

Gdy protest ruszał w zeszły czwartek, poparcie dla niego wśród załogi było umiarkowane. Pracownicy firmy mieli średnią ochotę narażać się na furię prezesa w obronie Moniki Żelazik. Formalnie w strajku chodziło o przywrócenie jej do pracy. Przez większość załogi uważana jest ona za zbyt radykalną, a jej sposób działania (m.in. słynne już maile porównujące strajk w Locie do powstania warszawskiego) za groteskowy i nieskuteczny.

„Dziel i rządź” Milczarskiego jednoczy pracowników Lotu

Ale nic tak nie jednoczy jak wspólny wróg. Zarząd Lotu od czwartku na zmianę groził protestującym zwolnieniami i pozwami o pokrycie strat oraz umniejszał znaczenie ich protestu, twierdząc nawet w pewnym momencie, że w firmie nie ma żadnego strajku, a co najwyżej „pikieta”. Równocześnie Milczarski chciał jak najbardziej podzielić pracowników – podpisał nowy układ zbiorowy z „Solidarnością”, przyznał premie załogom, które latały w dni strajku. Samych protestujących – ponoć również dzwoniąc do nich osobiście – na zmianę prosił i straszył konsekwencjami.

Czytaj także: Jak poważne są kłopoty LOT?

Kolejne mniejsze i większe ataki na związkowców – od zakazania im rozstawienia namiotu chroniącego przed deszczem czy korzystania z toalet w biurowcu (mają niedaleko własne pomieszczenia), przez rozsyłane mailem zwolnienia dyscyplinarne i rzekome przepychanki z kpt. Adamem Rzeszotem, liderem drugiego ze związków, po żądanie pokrycia idących w miliony złotych kosztów – konsolidowały protestujących i przysparzały im coraz więcej zwolenników. Wśród załóg panuje dość powszechne poczucie, że warunki płacowe może i nie są złe, ale atmosfera już tak; w ostatnich dniach to wrażenie tylko się pogłębiło. Skonfliktowane są same załogi, bo są wśród nich także liczni przeciwnicy strajku.

Zwolnienia pracowników nie zakończą problemów linii. Kto poleci w długich rejsach?

Żeby utrzymać jak najwyższą regularność rejsów, LOT zaczął ponoć ściągać pracowników z urlopów. Związki wyliczają rzekome nieprawidłowości – loty osób bez szkolenia BHP czy błyskawiczne promocje, by zapewnić obsadę rejsu. Kontrole Urzędu Lotnictwa Cywilnego na razie żadnych nieprawidłowości nie wykazały.

Jednak te doraźne metody mogą pomóc tylko na krótką metę. Ryzyko dla regularności rejsów przewoźnika jest poważne – pracownicy etatowi, czyli ci, którzy mogą strajkować, pracują przede wszystkim na dreamlinerach i boeingach 737, czyli obsługują trasy średniego i dalekiego zasięgu. Nie da się ich zastąpić tak łatwo osobami na umowach B2B, bo te pracują przeważnie na mniejszych maszynach. Dlatego odwoływane były m.in. rejsy do Tokio, Seulu czy Stanów – najbardziej rentowne i prestiżowe dla firmy.

Czytaj także: LOT ma problemy z dreamlinerami. I wizerunkiem

LOT traci zaufanie i reputację

Zwolnienia dyscyplinarne mogą w istocie okazać się krótkoterminowym zwycięstwem. Milczarskiemu może udać się pozbyć strajkujących pracowników i w ten sposób formalnie zakończyć strajk (którego według firmy i tak nie ma). Ale to nie zakończy problemów linii. Choć zimą lata się nieco mniej niż latem, zwolnienie tak wielu pracowników obsługujących loty dalekodystansowe będzie miało wpływ na regularność tych połączeń. Co więcej, LOT ryzykuje utratę najbardziej doświadczonych pracowników. Nawet jeśli formalnie w miarę szybko da się przeszkolić młodszych pilotów i załogantów, to utraconego zaufania, reputacji wśród potencjalnych pracowników i nagromadzonego doświadczenia nie da się łatwo odzyskać.

Albo Milczarski, albo związki

W poniedziałek Milczarski był w kancelarii premiera. Potem jej szef Michał Dworczyk powiedział, że część zwolnionych pracowników może zostać przywrócona do pracy. Konkretów jednak nie ma. Ale zwolnienia na razie nie wystraszyły protestujących, na co liczył Milczarski, choć utrata dobrej pensji dla w większości starszych pracowników to duży cios.

Źródłem całego konfliktu jest niewielka skłonność którejkolwiek ze stron do ustępstw. Od zeszłego czwartku nie ma mowy już o żadnych kompromisach. Albo wygrają związki i Milczarski straci posadę, albo – co bardziej prawdopodobne – na swoim postawi prezes.

Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Radosław Sikorski dla „Polityki”: Świat nie idzie w dobrą stronę. Ale Putin tej wojny nie wygrywa

PiS wyobraża sobie, że przez solidarność ideologiczną z USA Polska może być takim Izraelem nad Wisłą. Że cała Europa będzie uwikłana w wojnę handlową ze Stanami Zjednoczonymi, a Polska jako jedyna traktowana wyjątkowo przez Waszyngton. To jest ryzykowne założenie – mówi w rozmowie z „Polityką” szef polskiego MSZ Radosław Sikorski.

Marek Ostrowski, Łukasz Wójcik
18.04.2025
Reklama