Niemiecka transformacja energetyczna od lat budzi wielkie emocje. Jedni podziwiają największą gospodarkę Europy za gigantyczne inwestycje w odnawialne źródła energii za decyzję o szybkim porzuceniu energii atomowej po katastrofie w japońskiej Fukuszimie. Inni uważają tę politykę za absurdalną, niebywale kosztowną i pełną sprzeczności. Bo chociaż społeczeństwo to należy do najbardziej świadomych ekologicznych wyzwań, to węgiel ma wciąż ogromne znaczenie w produkcji energii. W ubiegłym roku elektrownie na węgiel brunatny i kamienny zapewniły łącznie ok. 30 proc. prądu wytworzonego w kraju.
Czytaj też: Smog – wróg serca i płuc
Wysoki rachunek za pożegnanie z węglem
Tymczasem już za 18 lat węgiel nie będzie odgrywał w Niemczech żadnej roli. To decyzja podjęta na najwyższym szczeblu po wielu latach sporów i dyskusji. Kompromis udało się znaleźć przede wszystkim dlatego, że rząd nie zamierza na tej energetycznej rewolucji oszczędzać. Ponad 4 mld euro rekompensaty dostaną koncerny będące właścicielami wygaszanych elektrowni. Górnicy odchodzący wcześniej z pracy mają zapewnione pieniądze pomostowe do osiągnięcia wieku emerytalnego. Aż 40 mld euro otrzymają cztery kraje związkowe na transformację gospodarczą i inwestycje w nowe branże. Wszystko po to, żeby pożegnanie z węglem nie doprowadziło do niepokojów społecznych. Rząd nie chce u siebie protestów spod znaku francuskich żółtych kamizelek.
Jak niemal każdy kompromis, także ten wielu nie zadowala. Dla polityków z partii Zielonych pożegnanie z węglem będzie trwało i tak zdecydowanie za długo. Wielu ekspertów krytykuje wysokie rekompensaty dla koncernów energetycznych za elektrownie, które i tak za kilkanaście lat nie będą wiele warte. Być może koniec produkcji prądu z węgla nastąpi zresztą nieco wcześniej, bo już w 2035 r. Wiele zależy od tempa rozwoju źródeł odnawialnych, zwłaszcza elektrowni wiatrowych, których rozbudowa przebiega zdecydowanie wolniej od planów.
Z drugiej strony niemiecka transformacja energetyczna ostatnio przyspieszyła. W ubiegłym roku OZE zapewniły 46 proc. produkcji prądu, a węgiel i gaz łącznie już tylko 38 proc.
Czytaj też: Nasze domy są niezdrowe. Szkodzą zwłaszcza dzieciom
Odwrotu w Niemczech nie przewidują
Wyzwania są ogromne, bo za dwa lata zostaną wyłączone ostatnie reaktory atomowe. Także dlatego pożegnanie z węglem potrwa w Niemczech dłużej, że jeszcze przez pewien czas będzie on potrzebny, aby łatać dziurę po atomie.
To zresztą także kontrowersyjny temat – czy lepiej emitować dwutlenek węgla, zamiast pozwolić dłużej działać zeroemisyjnym elektrowniom atomowym? Zwłaszcza w dobie globalnego ocieplenia. Ale to już tylko rozważania teoretyczne. W stosunkowo krótkim czasie Niemcy pozbywają się dwóch bardzo ważnych, choć z różnych powodów szkodliwych i niebezpiecznych źródeł energii – węgla i atomu. Od tej decyzji odwrotu nie ma.
Czytaj też: Gdy oddychanie staje się niebezpieczne