Właściciele kurników alarmują, że będą musieli drób zagazować, żeby karmiąc go, nie powiększać strat. Chcą, żeby drób kupiło od nich państwo. A mogliby go wysłać do krajów, które też się borykają z pandemią.
Najlepszy drób na eksport. Do czasu
Kiedy na hałdach gromadził się niesprzedany węgiel, górnicy pomoc dostali. Węgiel, jako towar strategiczny, kupiła od nich Agencja Rezerw Materiałowych, dzięki temu Komisja Europejska nie uznała tego za pomoc publiczną. Nic dziwnego, że teraz po pomoc wyciągają ręce właściciele kurników. To przecież do czasu pandemii była lokomotywa ciągnąca cały nasz eksport żywności. W 2019 r. na sprzedaży polskiego drobiu zarobiliśmy aż 3,1 mld euro. Z roku na rok polskie bojlery, kaczki czy gęsi sprzedawały się coraz lepiej, wzrosty bywały dwucyfrowe.
Na globalizacji zarabialiśmy coraz lepiej. Zanosiło się wręcz na eldorado, gdy zdobyliśmy rynek Republiki Południowej Afryki, Hongkongu i mieliśmy uzasadnione nadzieje na Chiny. Pierwsza odpadła Azja. Zrezygnowała z polskiego drobiu, gdy odnotowaliśmy w kraju pierwsze ogniska ptasiej grypy. Jeszcze wtedy się nie przejmowaliśmy – i tak naszym głównym odbiorcą pozostawały kraje Unii Europejskiej: Niemcy, Holandia, Wielka Brytania, Czechy, Słowacja. Wydawało się, że mocno usadowiliśmy się na tych rynkach, byliśmy przecież cenowo konkurencyjni.
Czytaj też: Polskie mięso. Dramat w czterech aktach
Mięso nie do przejedzenia i nie do chłodni
Od połowy marca wszystko się zmieniło, mimo że TIR-y z żywnością nadal przejeżdżają przez granice zamknięte dla ludzi.