Rzeczywistość temu przeczy. Więc się ją ukrywa fałszywymi statystykami. System broni się, nie dopuszczając chorych do leczenia.
Mści się ograniczanie liczby testów
Adam Niedzielski rozpoczął swoją kadencję jako minister zdrowia od zmiany strategii walki z pandemią. Zarządził, że testowane na obecność covid-19 mają być tylko te osoby, które wykazują wszystkie cztery objawy zakażenia, czyli: mają temperaturę przekraczającą 38 st. C, duszności, kaszel, a także utratę węchu i smaku. Lekarze ostrzegali, że dwa ostatnie objawy występują tylko u niewielkiej części zainfekowanych. Nikt ich nie słuchał. Chodziło bowiem o to, aby wykonywać mniej testów, nie robić ich wszystkim ludziom podejrzewanym o zakażenie. Udawać, że wirus zaatakował mniejszą liczbę osób, niż jest naprawdę.
Raport „Polityki”: Epidemia się rozpędza. Czy służba zdrowia to wytrzyma?
Mniej testów oznacza lepszą statystykę. I tylko o to chodziło, żeby sztucznie obniżyć codziennie podawaną liczbę nowych zakażonych. Żebyśmy się nie niepokoili. Jak w piosence niezapomnianego Wojciecha Młynarskiego: „po co babcię denerwować, niech się babcia cieszy”. To strategia samobójcza. Niezidentyfikowani chorzy zakażają bowiem innych. Pandemii się w ten sposób nie dusi, lecz pozwala się jej rozszerzać. Właśnie mamy tego skutki – dzienna liczba stwierdzonych nowych zakażeń przekroczyła 4 tys. osób, bo testów zrobiono ponad 44 tys., czyli rekordowo dużo. Pokazano nieco większy kawałek rzeczywistości.
Jeden zainfekowany wirusem zakaża więcej niż jedną osobę, więc za tydzień będzie ich już 6 tys.