„Idziemy wąską ścieżką między niekontrolowanym wybuchem epidemii a bardzo trudnymi wyborami gospodarczymi, zapaścią gospodarczą, długotrwałymi kłopotami. Znalezienie właściwej ścieżki pośrodku jest kluczem do szybkiego odbicia gospodarczego w najbliższej przyszłości” – powiedział premier Mateusz Morawiecki, ogłaszając wprowadzenie kolejnej tarczy mającej ratować branże, które znów objęto lockdownem: gastronomię, sektor fitness i rozrywkę.
Czytaj też: Nie będzie lockdownu, będzie breakdown
Złość i zmarnowane jedzenie
Jeśli idziemy wąską ścieżką – pytają przedsiębiorcy – to dlaczego jeszcze tak się zataczamy? Dlaczego nie ma przygotowanych scenariuszy kryzysowych, nikt nie rozmawia z nami, a jedyną formą reakcji jest zamykanie całych branż? Wszystko robi wrażenie improwizacji w stanie totalnej paniki, choć pandemia jest z nami już trzeci kwartał.
Przedsiębiorcy są wkurzeni, bo nie pozbierali się jeszcze po poprzednim zamknięciu, a od soboty znów muszą się zmagać z koronakryzysem. Powodem obostrzeń jest konieczność ograniczenia kontaktów społecznych w miejscach, gdzie zachowanie reguł pandemicznych było iluzoryczne. Przedstawiciele gastronomii nie kryją rozżalenia nie tylko samą decyzją, ale momentem i niespodziewanym trybem. Wszystko stało się w sobotę, gdy lokale zgromadziły już zapasy na weekend, bo wtedy gości jest najwięcej.
Masa jedzenia się zmarnowała, bo nie wszystkie lokale funkcjonują w systemie sprzedaży na wynos i z dowozem. Duże sieciowe restauracje sobie jakoś poradzą, ale tysiące małych knajpek, tworzonych przez młodych ludzi, padnie.