Jesienny wzrost zakażeń koronawirusem okazał się dużo poważniejszy, niż spodziewali się politycy, ekonomiści, przedsiębiorcy. A nawet medycy. Realizuje się koszmar, który grozi nam nie tylko załamaniem systemu ochrony zdrowia – bo to już się dzieje – ale także dramat w gospodarce. A miało być tak dobrze... Wychodziliśmy z wiosennego zamknięcia pełni optymizmu, że najgorsze za nami. Rząd ogłaszał kolejne tarcze, do gospodarki płynęły pieniądze, to nic, że pożyczone, tym będziemy się martwić później. Otwierały się restauracje, hotele, granice. Polaków ogarnął szał zakupów. Planowaliśmy zagraniczne wakacje, niektórym udało się nawet wyjechać. I nagle Polskę zalała strefa żółta, potem czerwona.
Czytaj także: Pędzimy na ścianę. Będziemy umierać w domu?
Branże na straconej pozycji
Koszmar wrócił? Nie będzie drugiego lockdownu, powtarza premier. Faktycznie – odpowiadają przedsiębiorcy – bo czeka nas breakdown. Padniemy i już się nie podniesiemy. Przynajmniej kilka branż czuje, że jest na straconej pozycji. To turystyka, transport, gastronomia, przemysł spotkań, branża rozrywkowa i rekreacyjna. Oberwały także wszystkie branże powiązane. Ucierpiały przede wszystkim usługi, zwłaszcza te, które wymagają bliskiego kontaktu z klientem, jak np. branża beauty. Ciężko przeszły pierwszą fazę, wiele mniejszych firm zakończyło działalność. 150 tys. osób straciło pracę – szacuje szef Polskiego Funduszu Rozwoju Paweł Borys, którego zadaniem było zorganizować finansową kroplówkę dla potrzebujących. Zapewne tych ofiar było więcej, bo padli głównie najmniejsi, samozatrudnieni, prowadzący jednoosobową działalność.
Kogo nie porwała pierwsza fala, z przerażeniem obserwuje drugą. Kolejne branże ślą rozpaczliwe apele, by nie zamykać, bo zginą. Dziś branża fitness zorganizowała protest przeciwko przepisom nakazującym im zamknięcie. Odbył się w Warszawie i nie był oficjalnie zgłoszony, więc organizatorzy zapowiedzieli, że będzie „spontaniczny”. „Nie przeżyjemy kolejnego lockdownu. Wszystko albo nic” – piszą przedstawiciele Polskiej Federacji Fitness. Kolejne branże szykują się do protestów, choć często brak dobrej organizacji ogranicza im możliwości. Podobnie jak przepisy zakazujące zgromadzeń publicznych powyżej dziesięciu osób. Nie wszystkie grupy przedsiębiorców mają, jak rolnicy, swoich Michałów Kołodziejczaków.
Czytaj także: Unieważnić kryzys. Dlaczego przedsiębiorcy żądają niemożliwego?
Respirator państwowej pomocy przestaje działać
Na pomoc państwa już za bardzo nie będzie można liczyć – ten respirator działa coraz słabiej. Pieniędzy niczym tlenu w płucach chorych zaczyna brakować. Choć dokładnie nie wiadomo, ile już zostało wydanych, a jakimi zasobami PFR jeszcze dysponuje. Zresztą o ile mikroprzedsiebiorcy w większości korzystali z pomocy, o tyle mali i średni tylko w 40 proc., bo reguły udzielania wsparcia były takie, że trudno im było spełnić wszystkie kryteria. Tak jak w sierpniu w Poznaniu, gdzie przyjmowano wnioski o granty z Wielkopolskiej Tarczy Antykryzysowej, i okazało się, że wnioski składane w chwili rozpoczęcia naboru (oczywiście online) były odrzucane przez system jako złożone za późno.
Czytaj także: Przemysł spotkań w zapaści
Dziś rząd już nie zapewnia, że pieniędzy starczy dla wszystkich. Odmawia też na wezwania dotyczące ogłoszenia stanu nadzwyczajnego, bo to oznaczałoby obowiązek wypłaty przedsiębiorcom odszkodowań. Dlatego rodzi się pytanie: czy dobrze wykorzystaliśmy czas i pieniądze, jakie były do dyspozycji po pierwszej fali? Choć eksperci powtarzali, że to dopiero przygrywka, panowało przekonanie, że najgorsze za nami. To przekonanie opanowało w równym stopniu polityków, jak i Polaków. Dlatego dziś tak trudno się przestawić na myślenie o zarządzaniu kryzysowym. Jakie są efekty zmarnowanego czasu w służbie zdrowia, przekonujemy się coraz boleśniej. A co z gospodarką?
Czytaj także: „Łóżka? Brakuje nawet krzeseł”. Dzień z życia powiatowego SOR
Zmarnowany czas i źle wydane pieniądze
Przestawić się trudno i politykom, i Polakom, którzy nie chcą przyjmować do wiadomości konieczności powrotu do wiosennych procedur sanitarnych. Wygląda na to, że w wielu przypadkach pieniądze można było sensowniej wykorzystać, zwłaszcza te, które poszły na rozkręcanie konsumpcji – dla obecnego rządu najważniejszego społecznego psychostymulanta. Wprawdzie Rzecznik Małych i Średnich Przedsiębiorców przekonuje, że z jego badań wynika, iż przedsiębiorcy przygotowali się na drugą falę pandemii, ale zdają też sobie sprawę, że czekają ich zupełnie nowe wyzwania: wykruszanie się pracowników – padających ofiarą koronawirusa, idących na kwarantannę lub zajmujących się dziećmi – i spadek popytu ze strony zestresowanych i zamkniętych w domach konsumentów.
Czytaj także: Mamy najgłębszą recesję od 1990 r., ale się podniesiemy?