W Warszawie odbyły się pierwsze od czasu wprowadzenia stanu epidemii większe antyrządowe protesty. Protestowali przedstawiciele drobnego biznesu zorganizowani w Strajku przedsiębiorców. Ich liderem jest Paweł Tanajno, kandydat na prezydenta. Bunt drobnych przedsiębiorców to dla niego paliwo, na którym liczy, że dojedzie do Belwederu. A jeśli nie dojedzie, to przynajmniej wjedzie do krajowej polityki, o co od dawna bezskutecznie zabiega. Protesty odbyły się przed kancelarią premiera i tuż koło Pałacu Kultury na rondzie Dmowskiego. Demonstranci, piesi i zmotoryzowani usiłowali zablokować ruch uliczny. Protestowali „przeciwko bezczynności władz prowadzącej do bezrobocia, obniżek pensji i bankructw firm”. Żądali, by pojawił się premier Morawiecki, któremu chcieli przedstawić swoje żądania.
Czytaj też: Ile jeszcze przetrwają przedsiębiorcy?
Paweł Tanajno na czele przedsiębiorców
Zamiast tego pojawiła się policja i szybko protest zakończyła. Część uczestników została zatrzymana, w tym sam kandydat Tanajno, który po przesłuchaniu ogłosił na FB, że miał do czynienia z „milicją-bis” i wszystko odbyło się w stylu PRL. Interwencja policji była, jak się wydaje, wkalkulowana w to wydarzenie, dzięki niej protest Tanajny został dostrzeżony przez media, a w czasie tej dziwnej kampanii prezydenckiej to się liczy. Dzięki temu najmniej znany kandydat ma szansę nadrobić zaległości przynajmniej w dziedzinie rozpoznawalności. Dlatego protest Strajku przedsiębiorców został przeprowadzony dokładnie według scenariuszy przećwiczonych przez Michała Kołodziejczaka, radykalnego przywódcy chłopskiego, lidera AGROunii. Obecność Kołodziejczaka w proteście przedsiębiorców wskazuje, że to podobieństwo nie było przypadkowe.
Przedsiębiorcy żądają niemożliwego
Protestujący informowali, że żądają:
- utrzymania miejsc pracy, powstrzymania fali obniżek pensji i zwolnień
- przelewów odszkodowań dla firm za kwarantannę w sposób automatyczny, w oparciu o pliki JPK, w kwocie równej spadkowi obrotów w czasie kwarantanny, w celu ratowania miejsc pracy i wysokości wynagrodzeń
- odwołania wyborów 10 maja
- dymisji ministra Szumowskiego i premiera Morawieckiego
- maksymalnej, odpowiedniej do skali kryzysu redukcji w administracji publicznej, obniżenia wynagrodzeń do minimalnej krajowej w ministerstwach, agencjach, funduszach skarbu państwa, a zaoszczędzone pieniądze chcieliby przeznaczyć na finansowanie wsparcia dla MSP i obniżki danin: ZUS, podatków i VAT.
Z tej listy postulatów zrealizowany został właściwie tylko jeden – dotyczący wyborów. Wątpliwe jednak, by stało się tak na skutek protestu. Pozostałe żądania szans na realizację nie mają żadnych. Zwłaszcza te, które dotyczą redukcji płac w administracji publicznej do minimalnego poziomu i automatycznego wyrównywania spadku w obrotach firm, czyli de facto unieważnienia kryzysu covidowego. Tak wyśrubowanych żądań w żadnym kraju budżet by nie udźwignął, z czego Strajk przedsiębiorców musi sobie zdawać sprawę. Tu jednak nie chodzi o realność żądań, ale właśnie nierealność, bo dzięki temu protest ma szansę przebić się do świadomości społecznej, a wraz z nim osoba kandydata Tanajny.
On sam już w czasie debaty w TVP zaprezentował się jako najbardziej radykalny obrońca interesów osób prowadzących działalność gospodarczą i właścicieli najmniejszych firm. Takich osób jest w Polsce kilka milionów i większość z nich znalazła się dziś w dramatycznej sytuacji. Z dnia na dzień zostali pozbawieni środków do życia, a ich firmy albo już upadły, albo czeka je to w najbliższym czasie. Środowiska biznesowe zabiegają o szybkie odmrożenie gospodarki, bo za chwilę nie będzie co zbierać.
Czytaj też: Galerie widma? Nie wszystkie sklepy chcą się otwierać
Trudny elektorat drobnych przedsiębiorców
Pomoc państwa dla tych najmniejszych idzie jednak dość wolno i nie w takiej skali, jaka jest oczekiwana. W najbliższym numerze „Polityki” ukaże się wywiad z dr. Maciejem Bukowskim, ekonomistą, który tłumaczy, dlaczego państwo w pierwszej kolejności stara się ratować duże firmy, a nie biznesowy plankton, który stanowi ponad 90 proc. działających podmiotów gospodarczych. Wyjaśnienie jest brutalne: bo duże firmy, jeśli padną, będzie trudno odtworzyć, a małe, nawet jak padną, to za chwilę na ich miejsce powstaną nowe. Dlatego los restauratora, właściciela pensjonatu czy zakładu fryzjerskiego ma dla państwa niewielkie znaczenie. Jeśli jednak tych padających maluchów – zauważa Bukowski – będzie dużo, to zrodzi się koszt polityczny i tego politycy boją się najbardziej.
Czytaj też: Tarcza, czyli listek figowy
I właśnie na ten koszt polityczny kryzysu gospodarczego liczy Paweł Tanajno, który jako kandydat stawia na elektorat drobnych przedsiębiorców. Sam przedstawia się jako przedsiębiorca, choć o jego działalności gospodarczej wiadomo niewiele. W KRS można znaleźć informację, że jest prezesem spółki IAMU4U zajmującej się marketingiem internetowym, w tym (uwaga!) m.in czarnym PR (hasło reklamowe: „Zła opinia na rynku o konkurencji to źródło Twojego sukcesu”). Kryzys covidowy daje mu dziś szansę na przedstawianie się jako reprezentant interesów drobnego biznesu.
Jednak historia pokazuje, że wielu polityków odwoływało się do tej grupy z umiarkowanym rezultatem. Chyba największy odniósł Andrzej Lepper. Po nim mały biznes obietnicami zasypywali kolejni politycy. Do nich odwoływał się wielokrotnie PiS, Ruch Palikota i Kukiz ′15. Przedsiębiorców kokietowała prezydencka kandydatka Magdalena Ogórek. Nigdy nie dawało to sukcesu, bo sam fakt bycia drobnym przedsiębiorcą nie określa opcji politycznej, a obietnice składane w kampaniach wyborczych – o czym drobni przedsiębiorcy wiedzą najlepiej – są funta kłaków nie warte.
Czytaj też: Kto się nie zmieści za rządową tarczą? Luki w przepisach