Dusi nas „bestia ze wschodu”. Arktyczny wyż, który przywędrował nad Polskę, przyniósł ze sobą zimne masy powietrza, a co gorsza – powietrza stojącego. Mróz i stojące powietrze to gwarantowany przepis na smog. W efekcie w polskich miastach mamy przekroczone wielokrotnie normy jakości powietrza. Jest tak złe, że padają wezwania do smogowego lockdownu: nie wychodzić bez potrzeby z domu, nie wietrzyć pomieszczeń, żadnej aktywności fizycznej.
Mieszkańcy Warszawy, Wrocławia, Bydgoszczy, Torunia, Białej Podlaskiej i wielu innych miast oddychają śmiertelną mieszanką pyłów zawieszonych, tlenku węgla, azotu, siarki i benzo(a)pirenu. Nie lepiej jest w małych miasteczkach i wsiach, gdzie nie ma stacji pomiarowych, więc nikt się powietrzem nie interesuje. Wystarczy jednak przejechać się przez kraj, by zobaczyć ten czarny dym unoszący się z tysięcy kominów. W piecach pali się wszystkim, czym się da, nie tylko węglem i drewnem, ale także gumą i tworzywami sztucznymi. To właśnie spalanie domowych plastikowych śmieci sprawia, że pod względem emisji benzo(a)pirenu, wyjątkowo rakotwórczego związku chemicznego, nie mamy sobie równych w Europie.
Czytaj także: Ołowica, zapomniana zaraza. Analogie nasuwają się same
Co z obietnicami Morawieckiego i wymianą pieców?
Temat smogu wraca zawsze, kiedy robi się zimno. Wówczas pada pytanie: kiedy ktoś się za to weźmie? Pamiętamy obietnice premiera Morawieckiego walki ze smogiem, jest program Czyste Powietrze, z którego finansowana jest wymiana smrodzących „kopciuchów”.