Mimo pandemii pochłaniającej miliardy złotych z publicznej kasy rząd nie rezygnuje z planów wielkich inwestycji. W tym z budowy państwowej fabryki samochodów elektrycznych marki Izera. Choć wciąż nie wiadomo, co to będą za samochody i kto je kupi, w tym roku ma ruszyć budowa fabryki w Jaworznie. Zapowiedź taką złożył minister klimatu Michał Kurtyka. Koszt inwestycji to 5 mld zł. Pytanie tylko, skąd będą pieniądze na budowę i kto będzie dopłacał do produkcji narodowych e-aut, bo na zyski długo nie ma co liczyć. O ile w ogóle można liczyć.
Czytaj także: Izera, (nie)polski samochód elektryczny
Spółki energetyczne nie chcą inwestować w ElectroMobility Poland
Wiele wskazywało, że makiety e-samochodów Izera, pokazane w zeszłym roku przez spółkę ElectroMobility Poland (EMP), trafią do któregoś z muzeów motoryzacji. I tam staną się kolejnymi legendami, którymi żyją motoryzacyjni entuzjaści, wierzący, że złe moce zawsze uniemożliwiały stworzenie wspaniałej polskiej marki samochodów. A przecież były takie projekty jak Syrena 110 Sport, Wars czy Beskid. Na tych społecznych emocjach, tęsknocie za tym, by Polska znaczyła coś więcej w świecie motoryzacji niż tylko kraj, gdzie auta różnych zachodnich marek się produkuje, a sprzedaje głównie używane z importu, został zbudowany projekt e-auta Izera. I o ile socjologicznie to ma sens, o tyle ekonomicznie nie bardzo. Zwłaszcza że tym biznesem miały zająć się spółki elektroenergetyczne, które mają dzisiaj tysiące kosztownych problemów do rozwiązania i ani im w głowie topienie pieniędzy w produkcję samochodów.