NIK przyjrzał się spółce EMP odpowiedzialnej za powstanie „polskiego” e-auta Izera. Wnioski? Premier Morawiecki nadzoruje wątpliwe ekonomicznie przedsięwzięcie za publiczne pieniądze. A spółka właśnie kupiła za 157 mln zł (128 mln netto) teren pod budowę fabryki, która pod polską marką ma wytwarzać chińskie auta.
Samochody elektryczne do tanich nie należą. Wiemy coś o tym, bo z publicznej kasy łożymy na budowę marzenia premiera Morawieckiego o Izerze, czyli polskim elektryku (made in China), który ma zawojować świat.
Narodowy polski samochód elektryczny Izera pod włoską maską zaprojektowaną w Turynie będzie krył chiński silnik, baterie i całą resztę. Plan zakłada, że takim cudem zadziwimy świat, bo pod względem osiągów mało kto naszej Izerze będzie mógł dorównać. Produkcja ruszy w 2026 r. O ile w ogóle ruszy.
Auto miało kosztować 75 tys. zł, być rodzinne, wygodne i ze sporym zasięgiem – takie było życzenie polityków PiS. Czyli e-cud na kołach, żeby Elonowi Muskowi z wrażenia spadły kapcie.
Lata mijają, a słynnego narodowego auta elektrycznego Izera jak nie było, tak nie ma.
W Jaworznie na Śląsku, na terenie, który jest nie wiadomo czym, nie wiadomo, za skąd wzięte pieniądze, nie wiadomo, kto wybuduje fabrykę. Mają tam być produkowane narodowe auta elektryczne marki Izera. Też nie wiadomo jakie.
W zamieszaniu wokół lex TVN PiS przepchnął kolejnego leksa. Ten zyskał już nazwę: „lex Izera”, bo jest specustawą umożliwiającą Lasom Państwowym przekazanie lasów w Jaworznie i Stalowej Woli pod topór. W jakim celu?
Minister klimatu Michał Kurtyka zapowiedział, że jeszcze w tym roku ruszy budowa fabryki polskich e-samochodów w Jaworznie. A przecież nie wiadomo nawet, co ma być w niej produkowane. Izera to na razie tylko makieta.
Mrożek by tego nie wymyślił: budujemy fabrykę polskich samochodów, w których nic nie jest polskie, bo nawet marka jest zagraniczna.
Włoskie wzornictwo, niemiecka inżynieria i czeska rzeka jako patronka marki – tak rodzi się Izera, polskie narodowe auto elektryczne. Planujemy podbić nim świat.