To był sztandarowy projekt gospodarczy PiS z planu Morawieckiego. Założenie było takie, że zaskoczymy świat, tworząc narodowe auto elektryczne o niespotykanych walorach użytkowych i wyjątkowo niskiej cenie. Kiedy wielkie, nieruchawe koncerny motoryzacyjne są skoncentrowane na produkcji aut spalinowych, my mieliśmy je zaskoczyć naszym e-cudem techniki na kołach. Nie żartuję, takie deklaracje składali politycy PiS i szefowie ElektroMobility Poland (EMP), spółki stworzonej do realizacji tego historycznego dzieła.
Chcieli dobrze, a wyszło jak zawsze: w Jaworznie wycięto kawał lasu, gdzie ma zostać wybudowana fabryka, która będzie produkowała chińskie auta elektryczne z włoskim nadwoziem i polskim firmowym znaczkiem (albo chińskim, to się jeszcze okaże). Oczywiście, jeśli znajdą się na to pieniądze, bo to biznes wysokiego ryzyka. Dziś rynek samochodowy masowo przestawia się na elektromobilność, wielkie koncerny samochodowe nad niczym innym nie pracują niż nad elektrykami, bo za 10 lat tylko takie będzie można produkować. A my się wciąż szykujemy do skoku.
Czytaj także: NIK i tajemnica Izery. Wybudujemy fabrykę Chińczykom?
Jeśli nie chińska montownia, to co?
Nic więc dziwnego, że Katarzyna Pełczyńska-Nałęcz, ministra funduszy i polityki regionalnej, której przypadło zadanie audytu projektu Izery, ma się nad czym zastanawiać.