Kiedy we wrześniu ubiegłego roku pod groźbą strajku okupacyjnego górnicy wynegocjowali porozumienie z rządem przewidujące warunki zakończenia wydobycia węgla, padła zapowiedź, że szczegóły zostaną uregulowane w umowie społecznej. Wydawało się, że taki dokument powstanie w ciągu tygodnia lub dwóch, bo rząd był gotów na najdalej idące ustępstwa. Nie pierwszy raz, bo tego typu umów społecznych w ciągu ostatnich lat podpisano co najmniej kilka. Górniczy związkowcy zdobyli negocjacyjne doświadczenie, czego nie można powiedzieć o przedstawicielach administracji rządowej, którzy zmieniają się tak często, że na naukę nie ma czasu.
Czytaj także: Hospicjum dla węgla, czyli plan Sasina na polską energetykę
Targi o każdą złotówkę
Tym razem stawka była wysoka, bo chodziło o zgodę na rozstanie z węglem, więc rachunek był słony. Aż siedem miesięcy czterej liderzy związkowi targowali się z wiceministrem aktywów państwowych Arturem Soboniem o każdą kopalnię i o każdą złotówkę. W środę parafowano ostateczny dokument. Choć pełnego tekstu do tej pory nie ujawniono, a media były skrupulatnie izolowane od negocjacji, to sporo wiadomo o treści umowy.
Dotyczy ona śląskich kopalń wydobywających węgiel energetyczny Polskiej Grupy Górniczej, Tauronu Wydobycie i Węglokoksu. Do rozmów nie przystąpiła Jastrzębska Spółka Węglowa wydobywająca węgiel koksowy dla hutnictwa i lubelska Bogdanka, bo to spółki giełdowe i w ich przypadku realia umowy muszą być inne.