Najbliższa niedziela to jedna z siedmiu wyjątkowych w roku. Wszyscy pracownicy handlu mogą być w sklepach bez żadnych ograniczeń. Jednak także w kolejne niedziele coraz więcej dużych placówek planuje obsługiwać klientów. W szybkim tempie przybywa sklepów, które wykorzystując dziurawą ustawę, mogą działać także w niedziele jako tzw. placówki pocztowe, czyli po prostu miejsca, gdzie dzięki współpracy z jedną z firm kurierskich można nadać bądź odebrać paczkę.
Czytaj także: Dlaczego u Niemca bywa taniej? Sześć powodów
Niedziele bez handlu to wymierne straty
Gdy Biedronka, lider polskiego rynku handlowego, zdecydowała, że trzeba spróbować zarobić, i zaczęła późną wiosną otwierać sklepy w niedziele, konkurenci znaleźli się w trudnej sytuacji. Mogliby oczywiście niczego nie zmieniać, ale to dla nich wymierne straty. Według informacji portalu Wiadomości Handlowe niemiecki Kaufland chce otwierać od września część sklepów we wszystkie niedziele, chociaż jeszcze niedawno zarzekał się, że nie ma takich planów. Podobnie zacznie prawdopodobnie robić siostrzany Lidl, bo nie chce oddać pola Biedronce. Kto przecież w niedziele idzie na zakupy, ten równocześnie nieco mniej kupuje w inne dni tygodnia.
Po cichu i nie wszędzie – tak sieci otwierają się w niedzielę
Co ciekawe, same sieci handlowe wcale głośno nie chwalą się otwieraniem sklepów w niedziele. Często mieszkańcy przypadkowo spostrzegają, że placówka niedaleko ich domu zaczęła pracować w ten dzień tygodnia. Na przykład Biedronka oficjalnie nie chce nawet poinformować, ile jej dyskontów stało się „placówkami pocztowymi”. Jest to zapewne kilkaset punktów w całej Polsce na nieco ponad 3 tys. sklepów sieci. Chodzi przede wszystkim o duże miasta, gdzie przez cały tydzień otwarte jest 15–20 proc. placówek Biedronki. Na przykład w Warszawie we wszystkie niedziele działa mniej więcej 30 na prawie 160 sklepów, w Krakowie 10 na 60, w Szczecinie 7 na niespełna 40, a w Białymstoku 4 na 30. Raczej nieprzypadkowo bez ograniczeń pracuje wiele punktów w miejscowościach wakacyjnych – w niedziele są otwarte wszystkie Biedronki we Władysławowie, w Ustce i większość w Zakopanem. Podobną taktykę stosuje szybko rosnąca sieć Dino.
Sieci handlowe nie chcą wcale w niedziele otwierać wszystkich sklepów, a tylko te najpopularniejsze. Oczywiście liczą się z tym, że wkrótce ta dziwna sytuacja się skończy. Grupa posłów PiS na żądanie związkowej Solidarności złożyła w Sejmie projekt zmian w przepisach. Zgodnie z nim placówką pocztową będą mogły być tylko sklepy, gdzie ponad połowa obrotów jest związana z obsługą listów i paczek. Jednak najpierw dla tych zmian trzeba znaleźć większość w podzielonym Sejmie, a potem jeszcze przełamać bardzo prawdopodobny opór Senatu. Tylko z podpisem prezydenta problemów z pewnością nie będzie. W praktyce oznacza to, że zaostrzenie przepisów może być gotowe nie wcześniej niż późną jesienią. Do tego czasu sieciom opłaca się otworzyć część sklepów w niedziele – w pełni legalnie.
Zaszkodzić Żabkom?
Ale dlaczego Biedronka, a po niej kolejne duże sieci zaczęły nagle wykorzystywać furtkę w ustawie, która przecież obowiązuje już od kilku lat? Prawdopodobnie chodzi o to, aby zaszkodzić konkurencji. To bowiem małe sklepy na czele z Żabkami od dawna mają status placówek pocztowych i mogą działać bez ograniczeń. Jeśli politycy zmienią ustawę, zaszkodzą przy tym właśnie mniejszym punktom. Będą w nich w niedziele mogli pracować wyłącznie właściciele (plus najbliższa rodzina). Wówczas zapewne część małych sklepów zostanie w niedziele zamknięta albo będzie czynna krócej niż dziś. Choćby dlatego, że np. niektórzy franczyzobiorcy prowadzą dwa albo nawet trzy punkty.
Giganci rynku wiedzą zatem doskonale, że ich niedzielny eksperyment może długo nie potrwać, ale przy okazji chcą doprowadzić do zamknięcia części mniejszych punktów. A na razie liczą na wyższe obroty jesienią i na wykorzystanie faktu, że większość Polaków obecnego zakazu nie popiera i chce mieć możliwość robienia zakupów w niedziele. W najgorszej sytuacji są zaś pracownicy, którzy przyzwyczaili się do wolnych niedziel. Nie dość, że muszą zacząć chodzić do pracy tego dnia, to jeszcze nie dostaną za to wcale wyższego wynagrodzenia. Rząd bowiem wolał wprowadzić zakaz pracy w niedzielnym handlu, zamiast zwiększyć stawki dla tych, którzy tego dnia obsługują klientów, o co np. apeluje Związkowa Alternatywa. Otwieranie sklepów w niedziele dzieli u nas nawet związkowców.
Czytaj także: Co wolno Orlenowi, to nie Biedronce. Dlaczego PiS uszczelnia ustawę o handlu w niedzielę?