Porównywanie cen w polskim i niemieckim Lidlu, Kauflandzie i Rossmannie coraz częściej prowadzi do wniosku mało dla nas przyjaznego – w wielu przypadkach są one bardzo zbliżone, a czasem nawet wyższe w Polsce niż w Niemczech. Teoretycznie powinno być zupełnie inaczej, bo nawet jeśli produkty są te same, to przecież sieci handlowe w naszym kraju ponoszą zdecydowanie niższe wydatki – płacą swoim pracownikom dużo mniej niż za Odrą, znacznie niższe są też czynsze czy (mimo ostatnich podwyżek) koszty energii elektrycznej. Jak zatem wytłumaczyć cenowe paradoksy? Czy to antypolski spisek wielkich niemieckich koncernów? Są bardziej racjonalne próby wyjaśnienia. Oto kilka z nich:
1. Podatek VAT
W Niemczech podstawowa stawka VAT wynosi 19 proc., za to w Polsce aż 23 proc. Poza tym w ubiegłym roku, w ramach walki z pandemicznym kryzysem, nasi sąsiedzi obniżyli czasowo VAT do 16 proc. Ta swoista promocja już się zakończyła, ale sieci handlowe nie podniosły cen wszystkich produktów. Różnice w stawkach VAT mogą wytłumaczyć np. tańszą w Niemczech elektronikę czy ubrania. Nie tłumaczą za to tańszej żywności, bo akurat ta u naszych zachodnich sąsiadów objęta jest stawką VAT w wysokości 7 proc., a u nas 5 proc. (chociaż z licznymi wyjątkami).
Czytaj też: Chleba tańszego powszedniego. Ceny biją w Polsce rekordy
2. Podatek cukrowy
Znacznie droższe w Polsce niż w Niemczech są dzisiaj słodzone napoje objęte od tego roku specjalnym podatkiem cukrowym. To np. Coca Cola czy Pepsi, a także wiele innych marek, w których składzie nie ma przynajmniej 20 proc. soku owocowego. Ta polityka obecnego rządu ma oficjalnie doprowadzić do spadku sprzedaży tego typu napojów, a przy okazji zasilić budżet Narodowego Funduszu Zdrowia. Niemcy z otyłością w ten sposób nie walczą, więc po popularne napoje gazowane taniej udać się za Odrę.
3. Podatek handlowy
Na daninie cukrowej apetyty PiS się nie kończą. Również od tego roku obowiązuje podatek handlowy, płacony przez duże sieci handlowe. Muszą oddawać do budżetu 1,4 proc. swoich przychodów (od kwoty powyżej 170 mln zł rocznie). Tego typu podatku nie ma w Niemczech. Wbrew obietnicom polityków sieci oczywiście to dodatkowe obciążenie przerzuciły na klientów, podnosząc ceny. Nie są przecież instytucjami charytatywnymi. Podatku handlowego nie należy mylić z podatkiem od zysków.
Czytaj też: Polski handel pod ostrzałem PiS. Będą ofiary
4. Promocje
Znana drogeryjna sieć Rossmann tłumaczy, że proste porównywanie cen między sklepami polskimi i niemieckimi jest błędne. W Polsce bowiem korzystać możemy z wielu promocji, które nie występują z taką częstotliwością w Niemczech. To wyjaśnienie może być prawdziwe, chociaż wcale nie poprawia sytuacji polskiego konsumenta. Jeśli chce oszczędzić, musi dużo lepiej planować zakupy niż sąsiad z Niemiec. A gdy kupuje, nie zwracając uwagi na promocje, sporo przepłaci, bo ceny bez rabatów okazują się mało atrakcyjne. Dużo korzystniejsze byłoby wprowadzenie u nas niemieckich zwyczajów – mniej promocji, za to też niższe ceny podstawowe.
Czytaj też: Kto zyska, a kto straci na Polskim Ładzie?
5. Konkurencja
O czym już Rossmann nie mówi, to fakt, że w Polsce – inaczej niż w Niemczech – nie musi się zmagać z równie ostrą konkurencją. Jednak jego największy niemiecki rywal, sieć dm, planuje podbić i nasz rynek. Niskie ceny żywności czy chemii Niemcy zawdzięczają m.in. bezwzględnej rywalizacji pomiędzy takimi sieciami jak Aldi, Lidl, Plus czy Edeka. W Polsce niekwestionowanymi liderami rynku są Biedronka i Lidl – reszta dużych graczy albo myśli o wyjściu z naszego rynku (jak Auchan czy Carrefour), albo szuka dla siebie miejsca i nie idzie na czołowe zderzenie z liderami (jak Dino czy Netto).
Czytaj też: Żegnaj, Tesco! Duńczycy kupują Brytyjczyków
6. Ile klient zechce zapłacić
Jednak najważniejsza zasada ustalania cen jest też najbardziej subiektywna i trudna do uchwycenia. Trzeba po prostu ocenić, ile klient będzie skłonny zapłacić za towar. Niemcy, zwłaszcza w dyskontach czy dużych sieciach drogeryjnych, są przyzwyczajeni do atrakcyjnych cen, szczególnie w przypadku marek własnych. Polaków wciąż łatwiej przekonać, że oto mają do czynienia z produktem premium, lepszej jakości, z wyższej półki, za który po prostu trzeba zapłacić więcej. To chyba najczęstsze wyjaśnienie różnic w cenach na naszą niekorzyść. Jeśli sieci handlowe orientują się, że ten sam towar mogą w Polsce sprzedawać drożej niż w Niemczech, to zawsze bezwzględnie ten fakt wykorzystają.
Czytaj też: Udają, że dają. Rząd cieszy się z wysokiej inflacji