Ceny żywności, a ostatnio zwłaszcza mąki i kasz, rosną na całym świecie, ale w Polsce biją rekordy. Żywność drożeje u nas szybko od kilku lat, ale obecne tempo staje się dla budżetów rodzinnych zbyt dotkliwe. Przyczyn galopującej drożyzny jest wiele – zaczęło się od wielkiego wzrostu cen energii oraz płacy minimalnej, a po wybuchu pandemii doszła panika zakupowa, spowodowana koronawirusem, oraz gwałtownie taniejący złoty. Wkrótce kolejnym impulsem dla drożyzny stanie się susza. Rząd nie panuje nad sytuacją.
W strefie euro ceny rosną wolniej
Niedawno GUS podał, że ceny żywności w marcu w porównaniu z tymi sprzed roku wzrosły o 8,6 proc. Mimo że u nas tempo wzrostu cen produktów do jedzenia jest dużo wyższe niż w krajach strefy euro (szybciej rosną na Węgrzech i w Rumunii), to te dane po kwietniu będą jeszcze bardziej alarmujące. Ruszyła bowiem kolejna fala podwyżek pszenicy, a za nią mąki, pieczywa oraz kasz. Zwykły chleb może podrożeć o 10–20 proc., a to przecież nie pierwsza podwyżka.
Rząd PiS straszył nas euro, przyjęcie którego miało nam grozić sporymi podwyżkami. Jest inaczej, żywność w eurolandzie drożeje o wiele wolniej niż w Polsce. Niedawne prognozy prezesa Narodowego Banku Polskiego Adama Glapińskiego, który obawiał się deflacji, czyli obniżek cen, na razie się nie sprawdzają. Padają kolejne rekordy – jabłka po marcu zdrożały o 54 proc., wieprzowina bez kości o 42 proc., kiełbasa o 25 proc.