Rynek

Morawiecki na wojnie z ETS. Droga energia to wina... Tuska

Bełchatów Bełchatów Wikipedia
Premier Morawiecki wybrał się na unijny szczyt z zamiarem przekonania swoich partnerów do zawieszenia, a może nawet likwidacji systemu handlu emisjami ETS, który – zdaniem polskiego rządu – prowadzi do nieuzasadnionego wzrostu cen energii.

Cena emisji tony CO2 przekroczyła już 80 euro, a to oznacza, że w koszcie wyprodukowania 1 megawatogodziny energii elektrycznej najdroższym składnikiem jest dziś uprawnienie do emisji gazu cieplarnianego. „System ETS pokazał, że ceny emisji do uprawnień CO2 rosną kilkukrotnie, te wzrosty przekładają się na konsumentów i producentów. Ten system nie działa, bo na rynku mogą działać różni inwestorzy i spekulanci” – czytamy na twitterowym profilu kancelarii premiera. Morawiecki ruszył do Brukseli uzbrojony w sejmową uchwałę, w której napisano m.in.: „Sejm Rzeczypospolitej Polskiej wyraża jednoznaczne poparcie dla inicjatywy polskiego rządu, by na najbliższym posiedzeniu Rady Europejskiej postawić wniosek o natychmiastowe zawieszenie funkcjonowania unijnego systemu handlu uprawnieniami do emisji (EU ETS) lub wyłączenie Polski z tego systemu do czasu jego reformy”.

Nie wiem, czy Mateusz Morawiecki naprawdę liczył, że podczas szczytu przekona kogoś do zawieszenia funkcjonowania podstawowego narzędzia unijnej polityki energetyczno-klimatycznej, i to w czasie, gdy realizacja programu Fit for 55 ma być sposobem na rozkręcanie unijnej gospodarki i przestawieniem jej na zielone tory.

Czytaj także: Fit for 55 – wyboista droga do nowej zielonej UE

Podobno wsparli nas Czesi, zaniepokojenie rosnącymi cenami wyraziły Węgry, Łotwa i Francja, domagając się, by Komisja Europejska wzmogła nadzór nad handlem uprawnieniami. Pozostałe kraje stanęły jednak w obronie systemu ETS, a najbardziej Niemcy, które choć mają sporo węgla w energetyce, mają też Zielonych w rządzie. I cała sprawa padła. Zresztą zdolność polskiego rządu do tworzenia unijnych koalicji i przekonania kogokolwiek w jakiejkolwiek sprawie jest dziś mocno ograniczona. Ze wszystkimi albo mamy na pieńku, albo jesteśmy poobrażani.

Droga energia – wina Tuska

Na dodatek w Brukseli Morawiecki przekonywał unijnych przywódców, że energetyczna drożyzna, jaką przeżywa Europa, to oczywiście wina... Tuska. Tłumaczył, że uprawnienia do emisji CO2, które muszą kupować elektrownie i elektrociepłownie, to tak naprawdę podatek UE na energię. Na konferencji po szczycie mówił: „Takie coś sobie postanowili w 2014 r., za czasów rządów naszych poprzedników, pana Donalda Tuska, i zatwierdzili ten system. Dzisiaj widzimy, jak on funkcjonuje, czy raczej nie funkcjonuje”.

Zadowolona... Solidarna Polska

Morawiecki wrócił więc z Brukseli kolejny raz na tarczy. Nic nie wskórał i wyraził tylko nadzieję, że w marcu podczas Rady Europejskiej sprawa ETS może wróci. A na razie „będziemy chronić obywateli przed skutkami niedobrej polityki klimatycznej przyjętej w 2014 r. przez UE, a w Polsce przez rząd Donalda Tuska”. Ta porażka najbardziej ucieszyła oczywiście Solidarną Polskę, która z walki z unijną polityką energetyczną uczyniła jeden z politycznych dopalaczy. Chce pokazać, że PiS, a zwłaszcza Morawiecki to w sprawach energii i klimatu miękiszony.

Ziobro i jego ludzie liczą, że niezadowolenie górników i energetyków przysporzy im głosów potrzebnych szczególnie wtedy, gdy przyjdzie jej samodzielnie stratować w wyborach. Dlatego największy bojownik Janusz Kowalski domaga się jednostronnego wypowiedzenia przez Polskę uczestnictwa w systemie ETS. Następnym krokiem byłby już tylko polexit, bo system ETS jest dziś jednym z fundamentów UE. Zresztą podobne do ETS systemy tworzą inne pozaunijne kraje, w tym nawet Chiny.

Czytaj także: Kronika zapowiedzianego kryzysu (energetycznego)

Premier mija się z prawdą

Mateusz Morawiecki, przekonując, że uprawnienia do emisji CO2, które muszą kupować elektrownie, to podatek UE, mija się z prawdą. Można to od biedy nazwać podatkiem (choć to narzędzie o charakterze rynkowym), a jeśli już, to nie unijnym, ale krajowym. Uprawnienia sprzedają na międzynarodowych giełdach rządy, w tym polski.

Im więcej muszą płacić elektrownie, tym więcej zarabia nie Bruksela, ale polski budżet. Po co to wszystko? Ano po to, by opłacało się inwestować w źródła niskoemisyjne i odnawialne. Likwidowanie uprawnień i stymulowanie, by czarna energia z węgla była tania, podkopuje sensowność inwestycji w zieloną energię. W efekcie przyczyniamy się do szybszego nadejścia katastrofy klimatycznej.

Czytaj także: Morawiecki na COP26 deklaruje odejście od węgla

Polski rząd i rozdwojenie jaźni

Można odnieść wrażenie, że polski rząd cierpi na rozdwojenie jaźni: kiedy premier w Brukseli wiesza psy na Tusku i ETS za rosnące ceny uprawnień do emisji, zadowolony wiceminister finansów Sebastian Skuza informuje, że dochody budżetu będą wyższe od spodziewanych za sprawą wyższych wpływów osiąganych przez rząd ze sprzedaży praw do emisji. W tym roku będzie to ok. 25 mld zł. Te pieniądze w założeniu twórców systemu ETS powinny być przeznaczane na energetyczną transformację po to, by nie musieć kupować kolejnych milionów ton CO2.

Tymczasem u nas na ten cel wykorzystywane są w niewielkim stopniu. W poprzednich latach głównie szły na Fundusz Wypłaty Różnicy Ceny, który rekompensował spółkom obrotu „zamrożenie cen energii” dla odbiorców. Czyli de facto pieniądze szły na dotacje dla energetyki węglowej.

Czytaj także: Wybuchowy pakiet Fit for 55. Komisja Europejska chce radykalnej redukcji CO2

Węglowy sojusz polskich polityków

System ETS istnieje od 2005 r., więc kolejne polskie rządy miały czas przyjąć do wiadomości, że ceny uprawnień do emisji CO2 będą rosły i czas się na to przygotować. My wybraliśmy ścieżkę budowy nowych wielkich elektrowni węglowych. I teraz mamy pretensje do całego świata, że musimy płacić za emisję CO2. Do Tuska można mieć pretensje, ale nie za system ETS, tylko za to, że wymusił na PGE budowę wielkiej elektrowni w Opolu. Ale za to oczywiście nawet PiS mu złego słowa nie powie, bo węglowy sojusz polskich polityków jest tu silniejszy.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Gra o tron u Zygmunta Solorza. Co dalej z Polsatem i całym jego imperium, kto tu walczy i o co

Gdyby Zygmunt Solorz postanowił po prostu wydziedziczyć troje swoich dzieci, a majątek przekazać nowej żonie, byłaby to prywatna sprawa rodziny. Ale sukcesja dotyczy całego imperium Solorza, awantura w rodzinie może je pogrążyć. Może mieć też skutki polityczne.

Joanna Solska
03.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną