Pandemia? Jaka pandemia? Podwarszawskie lotnisko w Modlinie nadal jest uzależnione od linii Ryanair, ale z dumą donosi o sukcesach. – W maju z naszych usług skorzystało ponad 307 tys. pasażerów. Był to najlepszy miesiąc w całej blisko dziesięcioletniej historii portu. Spodziewamy się dobrych wyników w całym sezonie letnim i kolejnych rekordów przewozów – informuje Marek Rymkiewicz, szef Biura Marketingowo-Handlowego modlińskiego lotniska. Portu, który nauczył się działać w warunkach permanentnego konfliktu między swoimi udziałowcami: kontrolowanym przez rząd Przedsiębiorstwem Porty Lotnicze (PPL) oraz samorządowcami Mazowsza i Nowego Dworu Mazowieckiego.
Sami pasażerowie z tego frekwencyjnego sukcesu raczej się nie cieszą. Niewielki terminal pęka w szwach, gdy w krótkich odstępach odlatuje kilka samolotów, a część strefy dla oczekujących na boarding przechodzi właśnie remont. Wiele osób siedzi na podłodze, bo krzeseł nie starcza dla wszystkich. Nie ma szans na rozbudowę ciasnego terminalu, gdyż państwowa firma PPL blokuje inwestycje w Modlinie, a jednocześnie po kończącej się właśnie przebudowie przygotowuje ponowne otwarcie konkurencyjnego dla Modlina portu w Radomiu.
Lepiej szybko nie będzie
Odlatujący z Modlina mogą tylko pocieszać się faktem, że ich kłopoty to nic w porównaniu z chaosem, który ogarnął w ostatnich tygodniach wiele europejskich lotnisk. Najgorsza sytuacja panuje w amsterdamskim Schiphol, gdzie wielogodzinne kolejki do odprawy i kontroli bezpieczeństwa całkowicie sparaliżowały w niektóre dni pracę portu. Linie lotnicze KLM, główny przewoźnik holenderskiego hubu, musiały nawet wstrzymywać sprzedaż biletów na kilka dni naprzód, a jednocześnie wykonywać rejsy samolotami świecącymi pustkami. Zdesperowani pasażerowie zaczęli przyjeżdżać na lotnisko nawet kilkadziesiąt godzin przed wylotem, co jeszcze pogłębiło chaos.