Przejdź do treści
Reklama
Reklama
Rynek

Prąd z atomu w każdym domu? Zanim się pojawi, będzie nas słono kosztował

Reaktory AP1000 Westinghouse w chińskiej elektrowni Sanmen Reaktory AP1000 Westinghouse w chińskiej elektrowni Sanmen Westinghouse / mat. pr.
Szok, zaskoczenie, niedowierzanie. Nie mamy węgla, ale będziemy mieli elektrownię atomową. Nie jedną, a dwie. Mało wam dwie? Będą trzy, a może jeszcze więcej.

Dzięki temu nasza gospodarka stanie na nogi, bo samo budowanie atomu ją nakręci i doda kilka punktów procentowych do PKB. Nie mówiąc o amerykańskiej gospodarce, która spodziewa się powstania 100 tys. nowych miejsc pracy. Cieszą się też Koreańczycy. Można odnieść wrażenie, że polski program energetyki jądrowej ma nie tyle zapewnić prąd Polsce, co uchronić świat przed recesją. Jeśli tak, to może wybudujemy sto elektrowni? Wolne żarty, to tak nie działa. „Prąd z atomu w każdym domu” (to jedno z haseł polskiego programu energetyki jądrowej), zanim się jeszcze pojawi, słono będzie nas kosztował.

Czytaj też: Nasz sen o atomie

Psikusy na Twitterze

Ale po kolei. Jako halloweenowego psikusa Mateusz Morawiecki wybrał niespodziewanego tweeta, w którym napisał, że „po ostatnich owocnych rozmowach z @VP K. Harris i @SecGranholm potwierdzamy realizację projektu jądrowego w sprawdzonej i bezpiecznej technologii @WECNuclear. Dziękuję @USAmbPoland za współpracę. Uchwała RM w środę”. Bo w Polsce dziś najważniejsze sprawy komunikuje się za pomocą tweetów. Cichy rywal Morawieckiego wicepremier Jacek Sasin w tym czasie leciał do Korei, by tam patronować porozumieniu w sprawie budowy kolejnej elektrowni jądrowej. Już nie amerykańskiej, a koreańskiej, i to nie całkowicie państwowej, ale mieszanej, w której inwestorami będą Polska Grupa Energetyczna i ZE PAK, energetyczne ramię koncernu Zygmunta Solorza. Oczywiście w tej sprawie również dostaliśmy najpierw stosownego sasinowego tweeta. Wicepremier też chce mieć atomowy sukces.

Reklama