Od 1 marca ceny biletów na pociągi dalekobieżne mają wrócić do poziomu z początku stycznia. To efekt politycznej interwencji z samej góry, bo losem pasażerów zainteresował się sam premier. PKP Intercity dostanie obok standardowej dotacji wynoszącej już 1,3 mld zł rocznie kolejne ponad pół miliarda na pokrycie rosnących kosztów, przede wszystkim zakupu energii elektrycznej. Ma też szukać oszczędności u siebie.
Czytaj także: Kolejarze w dobrym nastroju. A bilet z Krakowa do Kołobrzegu już za ponad 400 zł
Ale czy na pewno będzie taniej?
Obniżone zostaną taryfy maksymalne, tymczasem na każdą trasę obowiązuje dzisiaj szereg pułapów cenowych. To efekt tzw. taryfy dynamicznej, uzależniającej cenę od popularności pociągu. Np. normalny bilet na pendolino z Warszawy do Gdańska może kosztować od marca między 49 a 169 zł. A ze stolicy do Wrocławia składem IC pojedziemy za minimalnie 24, za to maksymalnie za 76 zł. Co to oznacza? Aby zrekompensować sobie straty z powodu politycznej obniżki, spółka PKP Intercity może po prostu oferować mniejsze pule biletów w promocyjnych cenach, a większe po stawce maksymalnej.
Czytaj także: Ceny biletów kolejowych rosną szybciej od inflacji. Jaka jest w tym kalkulacja?
Bez wsparcia dla kolei regionalnych
Niestety, rząd poza dorzuceniem pieniędzy własnej spółce nie zdecydował się na żadne kompleksowe rozwiązanie promujące kolej w czasach drożyzny i kryzysu energetycznego.