Mam nadzieję, że Sejm tego nie odrzuci, bo taryfy dynamiczne są niezbędnym narzędziem wprowadzania transformacji energetycznej. Zapowiadał je Michał Kurtyka – jako już praktycznie przyjęte – w czasach, gdy był ministrem klimatu i środowiska. Na ministerialnej stronie do dziś można znaleźć jego obietnice z 2021 r., że „dzięki takim narzędziom, jak wprowadzenie umowy z cenami dynamicznymi energii elektrycznej, wzmocnimy pozycję odbiorców, lokując ich w centrum rynku energii”. Gdybyśmy jeszcze mieli rynek energetyczny z prawdziwego zdarzenia, a nie centralnie sterowany państwowy monopol. Ale o tym możemy jedynie pomarzyć.
Czytaj także: Po co PiS-owi wielkie państwowe monopole?
Cena dynamiczna prądu
Wyjaśnijmy jednak, o co chodzi z tą ceną dynamiczną. Ceny prądu na rynku hurtowym cały czas falują w zależności od tego, jak w danym momencie wygląda bilans podaży i popytu. Energii elektrycznej nie da się na większą skalę magazynować, musi być produkowana na bieżąco. Tymczasem w pewnych okresach dnia zapotrzebowanie na nią rośnie, a w niektórych dramatycznie spada. Podobnie jest z wytwarzaniem, zwłaszcza ze źródeł odnawialnych – kiedy słońce świeci, farmy fotowoltaiczne wytwarzają dużo energii, a kiedy wieje wiatr, wiatraki wykręcają gigawatogodziny energii. Ta energia musi być zużyta przez odbiorców, bo inaczej trzeba zatrzymywać elektrownie konwencjonalne.