Wiatrowa telenowela PiS trwa już ponad trzy lata i wciąż nie ma pewności, czy to, co obserwujemy, to finałowy odcinek. Przypomnijmy więc w skrócie ostatnie sezony. Partia Jarosława Kaczyńskiego szła do wyborów w 2015 r. z postulatem ograniczenia rozwoju farm wiatrowych, by chronić krajobraz i interesy rolników zaniepokojonych spadkiem cen nieruchomości. Cel był polityczny i związany z kalkulacjami wyborczymi PiS, z których wynikało, że postulaty antywiatrowe dają partii więcej głosów na wsi. Pośrednio chodziło również o ochronę elektrowni na węgiel – energia z wiatru jest uprzywilejowana i konwencjonalne bloki muszą jej ustępować.
Czytaj także: Awantura o 10H. Czemu nie wracamy do budowy wiatraków?
Ustawa antywiatrowa i reguła 10H
W połowie 2016 r. w życie weszła ustawa antywiatrowa, która wprowadziła sławną regułę 10H, zakazującą stawiania wiatraków przy zabudowaniach mieszkalnych i formach ochrony przyrody, jeśli odległość jest mniejsza niż dziesięciokrotność wysokości wiatraka. W praktyce 99,7 proc. powierzchni kraju zostało wyłączone z możliwości budowy farm wiatrowych, ale też modernizacji istniejących jednostek.
Budowa wiatraków wyhamowała radykalnie, ale nie stanęła. Co ciekawe, od momentu przejęcia władzy w Polsce przez PiS moc zainstalowana farm wiatrowych na lądzie wzrosła aż dwukrotnie – z 4,5 GW na koniec 2015 r. do 9,1 GW obecnie. Inwestorzy mogli bowiem realizować projekty, które uzyskały pozwolenie na budowę przed wejściem w życie reguły 10H.