Do odpowiedzi prowadzi druga strona równania, statystyka zgonów – w tym samym czasie umarło 448 tys. osób. W poprzednim, naznaczonym jeszcze konsekwencjami pandemii roku nadwyżka zgonów nad urodzeniami osiągnęła 188 tys. W sumie w czasie rządów PiS sumaryczny bilans to 520 tys. zgonów więcej. To jakby utracić Poznań wraz z mieszkańcami.
Podkast: Kto przyjechał, kto wyjechał. Czy wiemy, ile nas w Polsce jest?
Dwa skoki w 2004 i 2015 r. Potem znów źle
Zły trend zaczął się wcześniej, po raz pierwszy po wojnie więcej Polaków zmarło, niż się urodziło, w 2002 r. Wtedy GUS pierwszy raz zaczął mówić o kryzysie demograficznym. Ale w 2004 r. Polska wstąpiła do Unii i jakby na fali euroentuzjazmu ożył też zapał prokreacyjny Polek i Polaków. Z beznadziejnego poziomu 351 tys. urodzeń w 2003 r. wznieśliśmy się na szczyt 417 tys. w 2009. Szczyt względny, bo najlepiej było w 1955, kiedy urodziło się blisko 800 tys. dzieci. Bardzo dobrze było też w 1983 r., urodziło się 726 tys. dzieci, ponaddwukrotnie więcej, niż zmarło.
Po szczycie odnotowanym w 2009 r. nastąpił systematyczny spadek, a w 2013 – też już, zdaje się, trwale – wkroczyliśmy w czas ujemnego bilansu zgonów i urodzin. Do akcji wkroczył więc PiS, idąc do wyborów w 2015 ze sztandarem polityki prorodzinnej i programem