Poczta Polska już niedługo dostanie 700 mln zł wsparcia od podatników – informuje dzisiejsza „Rzeczpospolita”. Formalnie to rekompensata za straty, jakie spółka ponosi za to, że jest tzw. operatorem wyznaczonym. Mówiąc prościej: za to, że utrzymuje sieć ponad 7 tys. placówek w całej Polsce i wciąż pozwala na wysyłanie listów do dowolnego miejsca w naszym kraju.
To zresztą nie koniec publicznej kroplówki, bo do Poczty mają trafić z budżetu łącznie 2 mld zł – reszta zapewne w przyszłym roku. Tak zakłada uchwalona niedawno ustawa.
Czytaj też: Czy pocztowcy odzyskają godność? Pocztę Polską trzeba reanimować
Poczta Polska. Ratunek na kredyt
Bez tych pieniędzy logistyczny moloch zapewne zbankrutowałby, bo tylko w ubiegłym roku jego strata doszła do prawie 800 mln zł. Poczta ratuje się braniem kredytów pod zastaw swoich cennych działek, np. w centrum Warszawy. Wsparcie od skarbu państwa nie wystarczy na żadne inwestycje, a tylko na pokrycie kosztów wzrostu płacy minimalnej. Ponad 70 proc. pracowników Poczty Polskiej ma właśnie tak niskie wynagrodzenia.
Od lat państwowa spółka tkwi w zaklętym kręgu: listów wysyłamy coraz mniej, więc przychody spadają, a biznes paczkowy nie rośnie wystarczająco szybko, by to zrekompensować, bo na tym polu Poczta musi się mierzyć z potężną konkurencją – i krajową (np. InPost), i zagraniczną (firmy kurierskie należące do poczty niemieckiej czy francuskiej).
Nowy prezes Sebastian Mikosz, niegdyś szef linii lotniczych Lot, ma nie tylko ratować Pocztę przed upadłością, ale też dokonać w niej głębokich zmian. Tyle że nie będą łatwe, o czym świadczą pierwsze miesiące jego urzędowania. Związkowcy narzekają, że Poczta będzie redukować zatrudnienie – co prawda nie poprzez zwolnienia grupowe, ale niewypełnianie wakatów. Na razie w firmie pracuje ponad 60 tys. osób, za dwa lata ma ich być 10 tys. mniej.
Pytanie, czy to najwłaściwszy kierunek zmian, skoro już dzisiaj brakuje listonoszy. Czy wkrótce będziemy jeszcze dłużej czekać na doręczanie przesyłek, zwłaszcza listów, w obsłudze których Poczta nie ma praktycznie konkurencji? Część placówek – w imię oszczędności – będzie przekształcana w mniejsze filie. Zamknąć zupełnie ich nie można, aby Poczta nie złamała zasad umowy z państwem, która gwarantuje jej status operatora wyznaczonego.
Czytaj też: Worek bez dna. Poczta Polska podnosi ceny. Znowu
Poczta Orlen?
Związkowcy burzą się, ale niewiele mogą, bo związków na Poczcie jest zwyczajnie za dużo. Trudno im zatem skoordynować skuteczną akcję protestacyjną. Pokazały to próby strajków jeszcze przed wyborami parlamentarnymi. Nie wiemy na razie, jaką wizję strategicznych zmian ma nowy zarząd. Krążą plotki na temat związków między Pocztą a Orlenem. Czy Poczta przejmie od Orlenu jego już całkiem potężną sieć automatów paczkowych, skoro sama wciąż ma bardzo niewiele takich maszyn (a żaden operator logistyczny w Polsce nie może się bez nich obyć)? Czy Poczta i Orlen rozpoczną ścisłą współpracę, którą planował – bez efektu – już poprzedni rząd?
Samo oszczędzanie na pracownikach i konsumowanie pomocy publicznej nie uratuje Poczty. Potrzeba jej głębokich zmian – jeśli zatrudnienie spadnie, ci, którzy zostaną, muszą wreszcie zarabiać lepiej. Tylko wtedy będą mieli większą motywację do pracy. Trzeba inwestować w segment paczkowy, być może we współpracy z państwowym Orlenem. Na pewno musi skończyć się konkurencja pomiędzy dwiema spółkami pod kontrolą skarbu państwa.
Poczta Polska powinna też zmienić wystrój swoich placówek, które dzisiaj kojarzą się raczej ze straganem niż punktami poważnej firmy. Trzeba pomyśleć, jak wykorzystać ich wciąż duży potencjał, zwłaszcza w małych miejscowościach. Jakby mało było problemów, na określenie swojej przyszłości czeka też Bank Pocztowy, który od lat nie wykorzystuje potencjału. Oszczędności na Poczcie są na pewno potrzebne, ale ani one, ani kolejne miliardy z państwowej kasy nie wystarczą.