Ministerstwo Zdrowia zaprezentowało wreszcie projekt zmian dotyczących sprzedaży alkoholu. Największe emocje budzi próba ukrócenia tzw. alkopromocji, czyli spopularyzowanych przede wszystkim przez dyskonty ofert typu 5+5 czy 10+10, w ramach których połowę butelek czy puszek piwa klient, gotowy na duże zakupy, dostaje za darmo. Dzięki takim rabatom pół litra piwa kosztuje nierzadko poniżej 2 zł. To element rywalizacji dyskontów z małymi sklepami spożywczymi, które do tej pory były zdecydowanie najpopularniejszym miejscem sprzedaży piwa.
Resort zdrowia obiecuje likwidację takich promocji i rabatów, jak również akcji lojalnościowych typu piwny abonament. W rzeczywistości nie będzie to łatwe, bo sklepy z pewnością spróbują obejść nowe przepisy. Mogą np. okresowo obniżać ceny i nie używać zakazanego słowa „promocja”. Klienci przecież sobie poradzą. Dużo skuteczniejszą metodą walki z piwną wojną na rabaty byłoby po prostu wprowadzenie minimalnej ceny na alkohol. Uzależnionej od tego, ile czystego alkoholu znajduje się w danym produkcie.
Czytaj też: Rewolucja w piwie. Pijemy go mniej, pijemy inaczej. „Pokolenie Z już nie akceptuje stylu macho”
Cicho o nocnej prohibicji
Jednak na taki krok Ministerstwo Zdrowia już się nie odważyło. Tak samo jak na ograniczanie liczby punktów sprzedaży alkoholu. W proponowanym projekcie nie ma nawet nic o dawno zapowiadanej nocnej