Senat będzie w tym tygodniu debatował nad ustawą obniżającą wysokość składki zdrowotnej dla niektórych przedsiębiorców. 4 kwietnia głosami KO, PSL i Polski 2050 przyjął ją Sejm. Projekt zakłada obciążenie budżetu szacowane na 4,6 mld zł, a przecież w obecnej kondycji rodzima ochrona zdrowia każdą złotówkę powinna oglądać z dwóch stron. Nowych przepisów, co znamienne, broni sama ministra zdrowia Izabela Leszczyna, która za wprowadzeniem zmian podniosła rękę, mimo że jeszcze dwa tygodnie wcześniej pomysł krytykowała. Wtedy właśnie ustawa po raz pierwszy miała zostać poddana pod głosowanie, ale ostatecznie spadła.
14 dni później wróciła pod laskę marszałkowską – i tym razem ministra była już „za”. Choć wygląda na to, że to nie tyle zasługa samej ustawy, ile raczej stanowczego premiera – nawet pomimo zapewnień szefowej resortu zdrowia, że ten tym razem się „nie wściekł”.
Składka zdrowotna: kto za, kto przeciw
W sejmowym głosowaniu wstrzymali się posłowie Konfederacji, a przeciw głosowały PiS, Razem i Lewica. I to właśnie najmniejsza partia koalicyjna w rządzie najgłośniej protestuje przeciwko – rządowej przecież – ustawie. Politycy Nowej Lewicy po głosowaniu przypuścili nawet kilkudniowy medialny atak na swoich koalicyjnych partnerów. Do dziś twierdzą, że głosowaniem za ustawą rządzący przyczynią się do wydłużenia kolejek do lekarzy specjalistów, zamykania kolejnych szpitali powiatowych i przyspieszenia postępującej prywatyzacji ochrony zdrowia.
Wstrzymujący się konfederaci również znaleźli swój powód, aby uderzyć w rząd, choć oczywiście z pozycji libertariańskich. Mówią, że Konfederacja ustawy nie poparła, bo jej zapisy jednocześnie podnoszą składkę dla przedsiębiorców na ryczałcie, których przychody wynoszą przynajmniej 56 tys. zł miesięcznie.
Duda trzyma karty przy orderach
Temat składki zdrowotnej został też, rzecz jasna, wplątany w kampanię wyborczą. Tu swoje szanse zwietrzyli kandydaci lewicowi: Adrian Zandberg i Magdalena Biejat. Oboje, w tejże właśnie kolejności, załatwili sobie audiencje u prezydenta Dudy. I oboje (Zandberg w piątek, Biejat w poniedziałek) starali się przekonać głowę państwa do wykorzystania prezydenckiego weta.
Na razie Andrzej Duda trzyma karty przy orderach, a ustawa musi jeszcze dojechać do końca procesu legislacyjnego. Niewątpliwie jednak temat przed wyborami powróci. A komu pomoże? Na pewno nie rządowej jedności.