Chińczycy nadjeżdżają
„To prawdziwy blitzkrieg”. Chińskie auta szturmują Polskę. Liczy się design, osiągi, wyposażenie i cena
Polacy przesiadają się do aut, których marek rok temu jeszcze nie znali: BYD, BAIC, Hongqi, Omoda & Jaecoo, Dongfeng, MG, Voyah. Znali za to chińskie marki telefonów komórkowych i komputerów jak Xiaomi czy Huawei, więc wkrótce poznają też samochody tych marek, bo w Chinach wszyscy biorą się do produkcji aut, niezależnie tego, co jest ich zasadniczym zajęciem. Potem trzeba je tylko wyeksportować, najlepiej do Europy, bo to bogaty rynek. Taki cel stawia przed gospodarką Komunistyczna Partia Chin w programie „Made in China 2025”. Wspiera firmy, udzielając tanich kredytów, subwencji, licencji itd. Procentują też lata nauki i podpatrywania zachodnich koncernów motoryzacyjnych, które chętnie budowały za wielkim murem swoje fabryki. Zawsze jednak musiały wziąć na naukę chińskiego wspólnika. Dziś uczeń przegania mistrza.
Nic więc dziwnego, że Chińczycy idą jak burza. Jeśli w 2023 r. sprzedali w Polsce zaledwie 370 nowych samochodów (0,03 proc. rynku), to rok później mieli już na koncie sprzedaż 11,3 tys. Po pierwszym półroczu tego roku doszli do 16,6 tys. aut, co daje im 8,4 proc. rynkowego udziału. Według prognoz do końca roku mogą przebić barierę 30 tys. sztuk, bo do Polski wybierają się kolejni producenci, zapowiadane są też premiery nowych modeli.
Podobna sytuacja jest w całej Europie, która w tym roku kupiła łącznie już ponad 600 tys. chińskich aut, co daje Chińczykom ponad 5 proc. udziału w unijnym rynku motoryzacyjnym. Japończycy na taki sukces pracowali przez dekady (dziś mają 13 proc.), podobnie jak Koreańczycy (dziś 7,5 proc.). Chińskiego tempa nie zahamowało nałożenie latem ub.r. tymczasowych (na pięć lat) ceł wyrównawczych na producentów aut bateryjnych (BEV). Powodem decyzji było udowodnione subsydiowanie produkcji e-aut przez chiński rząd i instytucje publiczne, co uznano za formę nieuczciwej konkurencji.